Matka wariatka
Magdalena Gasztych
08 sierpnia 2015, 09:37·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 sierpnia 2015, 09:37Zakochałam się.
Nie zrozum mnie źle, czegoś tam się spodziewałam, chociaż nie byłam przygotowana na falę milości i strachu, jaka teraz mną rządzi.
I nie oszukujmy się, nie wierzyłam w te wszystkie instynkty, hormony. W to, że kupa nie śmierdzi, albo, że mogę płakać bez powodu.
Ja miałam zupełnie inny plan!
Rozwiązać, załatwić wszystkie sprawy, zdążyć na czas z obowiązkami w pracy, spakować torbę i czekać na rozwiązanie.
Okazało się jednak, że nie wszystko można mieć pod kontrolą a już na pewno nie narodziny dziecka.
Kiedy moje dziecko dało znak, że nie mam już więcej czasu i oczekiwanie się skończylo, nagle zdałam sobie sprawę, że jestem totalnie nieprzygotowana.
Pomijając torbę, która nie była nawet częściowo spakowana, liczyłam na trochę więcej czasu.
Ja bym to wszystko zrobiła, naprawdę.
Potrafię się zorganizować jak trzeba. Co z tego, że lepiej mi idzie w życiu zawodowym niż w prywatnym?
Znalazłabym przecież tych kilka minut na spakowanie bielizny, notatek i kilku batoników.
No i nauczyłabym się dobrze przewijać dziecko, trochę o karmieniu bym poczytała i wszystko poszłoby jak z płatka.
Ale ja, mimo ciąży już naprawdę widocznej, musiałam zajmować się projektami, rozmowami, tłumaczeniami i jakoś tak, czasu nigdy nie było. Energii wystarczało na osiem godzin intensywnej pracy a potem już tylko leżenie do góry brzuchem, zajadanie się curry (a możesz?) i lodami.
Gdybyś zapytała mnie o zachcianki szczególne w tej mojej ciąży, to musiałabym długo się zastanawiać.
Ogórki zagryzane tabliczką czekolady? Niekoniecznie. Przestrzegałam oczywiście tych kilku żelaznych zasad, ale z perspektywy czasu musze stwierdzić, że czesto tupałam nóżką.
Kiedy pytano mnie, kiedy mam zamiar pójść na urlop macierzyński, niezmiennie odpowiadałam, że chcę pracować do końca, co zresztą się stało.
W pracy spakowałam wszystko jakby tknęło mną przeczucie,że mogę się tam nie pojawić przez kilka najbliższych miesięcy. ale z uporem planowałam spotkania i rozmowy, otwierałam nowe projekty.
W międzyczasie też zdążyłam zarezerwować bilet do Lizbony a znajomi kiwali ze zrozumieniem głową, że dobrze, że w lutym dziecko bedzie miało kilka mięsięcy to i na podróż będzie gotowe.
To zrozumienie zmieniło się w zdziwienie, kiedy oznajmiłam, że ja proszę państwa w swoim życiu nic zmieniać nie zamierzam. Ja jadę. Bez dziecka.
Zaczęłam również planować,( jesli tak to moje chaotyczne szukanie informacji nazwać można) wymarzoną wyprawę, albo powrót raczej, na mój ukochany Kaukaz. Bo to przygoda, bo radość a i z demonami zmierzyć się kiedyś trzeba. I mało kto wie, jak ważna ta wyprawa miała być.
Bo jak będzie dziecko to nie zmieni się nic. Bo nadal mam w szafce szybkoschnący ręcznik, który aż się prosi, żeby go używać w brudnych, jak spod ciemnej gwiazdy, ale tanich hostelach. I buty trekkingowe znalazlam, kiedy w nerwach szukałam szpilek.
A kto widział matkę w szpilkach?
A w butach trekkingowych? Bez dziecka?
No i jak ta matka ma teraz zostawić to najpiękniejsze, bo jakże by inaczej dziecko na pastwę losu, albo jej ojca raczej i wyjechać daleko, skoro zwykłe wyjście do kosmetyczki sprawia jej ogromny problem?
Dla odmiany, matka moja własna zrugała mnie strasznie, kiedy zobaczyła, że dwa tygodnie po porodzie chodzę w rozciagniętej koszulce i szlafroku zamiast, i tutaj cytat: 'Ubrać się i umalować! I zadbać o siebie wreszcie!'
A ja nie miałam ochoty na coś innego niż ta rozciągnieta koszulka właśnie. Bo jak mam sie ubierać, skoro własne dziecko traktuje mnie jak mleczarnię i na każdy jego płacz, zrzucam szlafrok i pędzę, żeby nakarmić nieboraka?
Z bluzką z jedwabiu byłoby troche ciężej, prawda?
Ale na rozkaz rodzicielki pobiegłam do tej nieszczęsnej kosmetyczki, dałam sobie wydepilować brwi i nałożyć żel na moje, jak je z pogardą nazywam paznokcie hobbita. Nic to, że każda chwilę zerkałam na zegarek i wysyłałam kilka smsów, żeby się upewnić, że dziecko moje własne ma się dobrze.
Albo u fryzjera...Pomijając fakt, że nie lubię kiedy ktoś się spóźnia, zwłaszcza, kiedy ja jestem na czas :) A potem, że dlaczego tyle czasu szanownej pani fryzjerce zajmuje mieszanie farb?
Z pewnością w tej kwestii nic się nie zmieniło, tylko ja ten czas zaczęłam trochę inaczej pojmować.
Jak?
Od karmienia do karmienia. Od jednej drzemki do drugiej.
Czyli, że jak nakarmie teraz to mogę wyskoczyć na szybkie zakupy, pod warunkiem jednak, że nie będą one trwały dłużej niż dwie, najwyzej trzy godziny. Tyle też zajmuje zrobienie ombre.
Kwestia fryzjera została więc rozwiązana, a ja nie jestem już panią swojego czasu.
I zaczęły zajmować mnie zupełnie inne sprawy.
Wydzwaniam, jak szalona do lekarzy, żeby im przypomnieć o szczepionkach.
Zamartwiam się, czy to, co widzę jest normalne, a zapewniam Cię - jest tego wiele.
Bombarduję inne matki pytaniami co robić, kiedy dziecko ma kolkę a moje ulubione strony to te na których mogę poczytać o rozwoju dziecka.
I chyba jestem też monotematyczna.
I potrafię wpatrywać sie w swoje dziecko, wzruszać przy tym i przysiegać, że piekniejszego do tej pory nie widziałam.
Proste do tej pory zadania, takie jak chociażby wyjście do supermarketu, nagle okazują się misja na Marsa, a ja nerwowo biegam i sprawdzam, czy oby na pewno wszystko zabrałam, czy mam wystarczajacą ilość pieluszek i milion ciuszków na przebranie. Tak w razie:'W.'
No i pierś wyciągam, gdzie tylko dusza, a raczej moje dziecko zapragnie nie krępując się przy tym zanadto.
W moim mieszkaniu pełno kubków z niedopita kawą, naczyń niepozmywanych i papierów do przejrzenia na wczoraj. Nieskończona, jak wydawać by się mogło ilość pieluch tetrowych, których nigdy (oczywista!) znaleźć nie potrafię.
A próżna część mojej kobiecości zapomniała co to puder do twarzy, więc cera zadowala się kremem do twarzy. A co!
Dopóki nie pouczam wszystkich znajomych wokół, mówiac z wyższością, że przeszłam ból porodowy, wiec jestem bohaterką, albo, że nie zna życia ten kto nie ma dziecka, to chyba nie jest ze mną aż tak źle!
Matka wariatka z dystansem do siebie.