Co ma cukier do urny?
Magda Gendźwiłł
14 listopada 2014, 10:51·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 listopada 2014, 10:51Wszyscy cieszą się z decyzji Minister Kopacz o wycofaniu ze szkół śmieciowego jedzenia. A jest szkoła za Bugiem w której słodycze i gazowane napoje wycofano ze szkoły już dwa lata temu. Wycofano to jednak zła forma czasownikowa, ponieważ tego śmieciowego jedzenia nie wycofała jakaś niewidzialna ręka kuratora oświaty czy rady rodziców.
Decyzję o zmianach w szkole podjęła jedna osoba – dyrektorka gimnazjum. Zrobiła to dwa lata temu, kiedy mniej niż dzisiaj mówiło się o negatywnym wpływie nadmiaru cukru i sztucznych barwników na umiejętność skupienia uwagi, kiedy ludzie chętniej oglądali taniec niż gotowanie. Chciała przekonać uczniów i dzieci, że warto o siebie zadbać.
O tym jak ważna jest postać dyrektora czy dyrektorki w szkole chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Dyrektor może zabijać w zalążku każdą oddolną inicjatywę jednocześnie utwierdzając uczniów w przekonaniu, że lepiej się nie wychylać. Dyrektorka może stwarzać przestrzeń do kreatywnych działań tak, by uczniowie w bezpiecznym środowisku mogli odkrywać swoje talenty czy po prostu dobrze się razem bawić. Tyle, że ten dyrektor zwykle nie pojawia się znikąd.
Dyrektora wybiera się w drodze konkursu. W skład komisji konkursowej wchodzą przedstawiciele powiatu lub gminy, kuratorium, rady nauczycielskiej, rodziców i związków zawodowych. W skrócie, dyrektora wybierają ludzie. Część z nich, patrz: przedstawiciele samorządu, również zostaje wybrana do pełnienia swoich zaszczytnych funkcji. Dyrektorka z którą rozmawiałam nie miała problemu z przekonaniem lokalnych władz do swoich rewolucyjnych pomysłów. Po prostu, byli otwarci i zaufali jej.
Uważam, że skoro każdy z dorosłych obywateli ma prawo głosu i ma prawo wybierać, to powinien to zrobić. W myśl zasady "masz głos, masz wybór". Lokalny samorząd to nie jest zlepek nikomu nieznanych osób, które mają nikły wpływ na rzeczywistość. To spora grupa ludzi zarządzających niemałym budżetem z którego finansują np. szkoły. I mam poczucie, że we wszystkich miastach poza Warszawą w której politycy liczą raczej na wybory parlamentarne, kandydaci dają się poznać na długo przed wyborami. Albo przynajmniej w trakcie kampanii w innej formie, bardziej osobistej, niż oblepianie tramwajów i drzwi do klatek schodowych swoją twarzą.
Niektóre inicjatywy rada miasta może po prostu wesprzeć, a niektóre skutecznie pogrzebać. Może sfinansować cykl szkoleń dla szkolnych kucharek, przywrócić stołówki, czy zlikwidować maszyny z kawą (!) w podstawówkach. Mogą to zrobić ludzie dla których te kwestie są ważne. Ktoś ich musi wybrać. Ktoś, kto będzie bezpośrednio odczuwał skutki tych decyzji. Wiesz, że to Ty!