Ugotuj coś rodzicom!
Magda Gendźwiłł
21 października 2014, 20:52·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 października 2014, 20:52Ostatnio w bardzo modnej i pięknej gazecie o kuchni przeczytałam tekst o tym jak to źle jedzą emerytki, czyli często nasze własne matki i babcie naszych dzieci. W ich koszyku lądują okropne, momowate parówki, kopytka z garmażu i prawie jadalne gołąbki ze słoika. Po prostu, samo jedzeniowe zło, które przyprawia o zatory, nadwagę i powodzie w krajach Trzeciego Świata. Autorka radośnie konstatuje, że starsze pokolenie wymaga edukacji i szeregu zapewnień ze strony najbliższych o wyższości surowych ziemniaków z mąką nad szaro-burymi kopytkami czy bezsprzecznie lepszych walorach smakowych duszonej kapusty nad czymkolwiek, co zamknie się w słoiku na rok.
Generalnie, zgadzam się z oceną jakości tych produktów (bo raczej sama z nieprzymuszonej woli żadnej z wyżej wymienionych delicji bym nie tknęła), ale proponowane rozwiązanie tego problemu wydaje mi się wysoce naiwne. Mimo, że zwykle zastanawiam się nad tym, jak jedzą dzieci w ogóle, warto zastanowić się jak jedzą ich dziadkowie i co można z tym zrobić.
Problemem większości emerytek robiących zakupy, które znam i z którymi rozmawiałam przypadkiem w sklepie nie jest dietetyczna ignorancja czy zbyt absorbujące hobby zżerające ich cały dzień. Nie! Ich głównym problemem jest to, że wcale nie mają ochoty gotować, bo robiły to przez przynajmniej 50 lat swego życia i nikt chciał ich w tym wyręczyć. W domach moich przyjaciół ojcowie byli bohaterami naleśników, placków ziemniaczanych i niedzielnej jajecznicy, natomiast za całą resztę śniadaniowo-obiadowych rytuałów odpowiadała mama. Nawet jak ktoś jadł obiad w szkole, to i tak zwykle wracał do domu pachnącego pomidorówką i mielonymi. Raczej nie zastanawiał się czy mama ma ochotę wstawać rano przed wszystkimi, żeby zrobić zupę. Po prostu, robiła ją codziennie. Więc nikt specjalnie nie gratulował mamie codziennej inwencji twórczej ani nakładów pracy (sorry, ale robienie dwudaniowego obiadu zajmuje naprawdę sporo czasu, jeśli nie chce się karmić swojej rodziny różnymi dopalaczami smaku).
Dlatego też taka mama/babcia na emeryturze może wcale nie ma ochoty lepić pierogów mimo, że była mistrzynią świata w najpiękniejszej pierogowej falbance. Ale po co się nad tym zastanawiać skoro można po prostu zeskanować wzrokiem zawartość jej koszyka, uruchomić cudną aplikację e-food i od razu dowiedzieć się co takiego czyha w tych wszystkich garmażeryjnych produktach, które zaraz kupi i niechybnie skonsumuje. Od razu można poczuć się mądrzejszym – bo ja wiem, że olej palmowy to nienajlepszy wybór, a ona na pewno nie. Można też sobie włączyć automatyczny program edukatora – skoro wiem, to jej powiem, a najlepiej kupię jej encyklopedię bezglutenowego, bezcukrowego i beznabiałowego odżywiania. Świetnie, tylko to wcale nie rozwiązuje problemu. Bo być może ona nie ma ochoty gotować, albo nie ma siły gotować (to też jest bardzo możliwa opcja). Następnym razem więc zamiast utyskiwać na koszmarny stan lodówki mam i babć, można im coś po prostu ugotować. Nawet na dwa czy trzy dni. Pełne słoiki dobrze znoszą podróże w obie strony.