Foto: Maud Chalard
Foto: Maud Chalard pinterest.com
REKLAMA
Najpierw jesteś sama, zimne wieczory przed telewizorem pod kocem, nie chcesz iść do łóżka, bo tam jest jeszcze zimniej. Nie gotujesz obiadów, bo dla jednej osoby przecież się nie opłaca, w lodówce masz wino i mleko do kawy, po wypłacie również whisky. W domu starasz się tylko spać, ale czasem nie wychodzi, bo przecież inni pozakładali już rodziny, domy, w których jest życie, coś więcej niż tylko wiecznie głodny kot. Na początku nie przyznajesz się do tego przed nikim, przed samą sobą też nie, ale zaczynasz tęsknić za obecnością. Sama nie umiesz wypełnić pustki w łóżku, nawet jeśli wpuszczasz tam kogoś od czasu do czasu, to rano zawsze jesteś sama i nie masz z kim wypić kawy, chyba że nauczysz tego kota. Nikomu nic nie mówisz, ale już nawet sama nie patrzysz na siebie jak na wyzwoloną singielkę, robiącą karierę dynamiczną kobietę, która nie ma czasu na pierdoły i po prostu – jest tak, bo tak chce, bo wybrała własną drogę, inną niż widziałaby twoja matka, ciotki i dawno uwiązane pieluchami koleżanki. Po jakimś czasie kot i samotność doskwierają ci tak bardzo, że widzisz się już tylko jako coraz bardziej smutną kobietę, która ma już dość premier teatralnych, wieczorów filmowych, imprez do rana, kaców do wieczora, przesiadywania w saunie i innych przybytkach, do których tak rzadko mogą wybrać się twoje dzieciate przyjaciółki, te, co ci tak bardzo zazdroszczą wolności. Nie chcesz już grać w squasha, jeździć konno, biegać, pływać, czy wyciskać smutek w inny, najbardziej ulubiony sposób.
Wreszcie któryś z kolejno poznawanych facetów zostaje na poranną kawę. Zaczynacie regularnie się spotykać. Zachwycasz się obejrzanym po raz trzeci filmem, nie szkodzi, że po raz trzeci, z nim jest zupełnie inaczej. W lodówce pojawiają się jajka i boczek (on robi taką świetną jajecznicę), steki, masło i pomidory. Gotujesz, razem jedzone smakuje lepiej, dla dwóch osób chce się bardziej. W łóżku jest ciepło, jeśli dobrze trafiłaś, to nawet bardzo gorąco, bardzo. Dzieciate koleżanki patrzą z zazdrością – odkąd mają dzieci ich łóżko nie zapłonęło ani razu, zasypiają w dresie i rozciągniętych, poszarzałych stanikach, podczas gdy ty świetnie czujesz się w nowej bieliźnie w kolorze burdelowej czerwieni. Olewasz squasha, przestajesz biegać, on wystarcza za wszystko. Nie chodzisz, latasz. Podobnie czułaś się w liceum, kiedy pierwszy raz całowałaś się z tym przystojniakiem z maturalnej klasy. Po kilku miesiącach życia na haju decydujecie się przejść na kolejny level gry. Wspólne mieszkanie. Wprowadzasz się do niego, albo on do ciebie, albo razem szukacie czegoś przytulnego do wynajęcia. Raj zostaje osiągnięty.
I teraz okazuje się, że on puszcza potwornie głośne i śmierdzące bąki. Rozrzuca brudne skarpety. Widzisz go, jak śpi na kanapie, a ślina cieknie mu po policzku niczym śluz ślimaczy. Słyszysz, jak chrapie. Co noc coraz głośniej, masz ochotę udusić go poduszką. Robisz eksperyment i przestajesz golić nogi – on tego nie zauważa, bo już od jakiegoś czasu wybiera wyłącznie pozycję misjonarską, pod kołdrą i po ciemku, szybki numerek dobrze robi mu na błyskawiczny sen. Wkurza cię jak mówi, czemu popełnia tyle błędów, jak można mówić „kupywać”, wkurza jak śpi, wkurza jak oddycha, wkurza jak jest i jak go nie ma, bo pewnie zaraz wróci. Zaczynasz marzyć o tym, żeby wreszcie zostać sama, żeby nie musieć gotować tych pieprzonych obiadów, móc rozwalić się w łóżku w poprzek, wzdłuż, jakkolwiek, byle tylko wreszcie mieć miejsce, a nie czuć na sobie jego ciężkiego ramienia i śmierdzącego oddechu. W którymś momencie pęka ci żyłka i trzaskasz drzwiami wrzeszcząc, że to jest koszmar, że już dłużej nie możesz tak żyć.
Zostajesz sama w pustym mieszkaniu, jeśli nie liczyć tego głodnego kota-skurwysyna, który nigdy nie pozwala zapomnieć o swojej obecności, zwłaszcza o 4 nad ranem, Pławisz się w ciszy i samotności. Nie musisz kupować nic poza winem i mlekiem do kawy, nie musisz pamiętać o jego ulubionej salami. Chrzanisz gotowanie, jak cudownie jeść na mieście. Wracasz na squasha, bo strasznie się roztyłaś w tym toksycznym związku, teraz znów masz chęć i czas, żeby zadbać o siebie. Zadyszka, która łapie cię w piątej minucie na korcie tylko udowadnia, jak bardzo się zapuściłaś, jak źle ten czas z nim podziałał na ciebie. Organizujesz babskie imprezy, na których możecie wbijać na pal dowolnie wybranego mężczyznę, kandydat jakiś zawsze się znajdzie, przecież jak nie ty, to jakaś inna właśnie użera się z jakimś kretynem, idiotą, debilem, który jest leniwy, bzyka na boku, za dużo wymaga, za mało zarabia, paleta zachowań jest szeroka i barwna. Oddychasz pełną piersią, w duchu gratulujesz sobie podjęcia właściwych decyzji. Jesteś z siebie zadowolona do momentu, kiedy budzisz się w środku nocy zlana zimnym potem, a ciało masz całe zdrętwiałe ze strachu.
Miałaś sen. leżałaś w pustym, brudnym domu, pełnym kotów i karaluchów i nie miałaś siły wstać, a tak bardzo chciałaś pić, pić, pić, szeptałaś wyschniętymi ustami, ale nikt nie słyszał, bo byłaś sama. Sama tak bardzo, że już bardziej się nie da. I po raz pierwszy, od kiedy wyrzuciłaś go z domu myślisz, że nie chcesz być sama, już nigdy, przenigdy, że nie chcesz umrzeć z pragnienia w towarzystwie kotów i karaluchów. Brazylijska telenowela kręci się w najlepsze, znów jesteś główną bohaterką odcinka pt. „Szukam kogoś na dobre i na złe”, fabuła jest taka sama, zmieniają się tylko bohaterowie. W niektórych produkcjach pojawia się nowa postać. Dziecko.