Kiedyś o historiach na temat powrotów mam do pracy po urlopie wychowawczym tylko czytałam lub słyszałam o nich od osób trzecich. Dzisiaj na własnym przykładzie mogę powiedzieć, jak to jest, gdy wracasz do pracy po długiej przerwie i słyszysz ‘do widzenia’. Oczywiście scenariuszy może być tyle ile osób. Ja chcę opowiedzieć o swoim doświadczeniu w tej materii.
Zanim zdecydowałam się na zwolnienie lekarskie w pierwszej ciąży, minęło sporo czasu. Przez całe 7 miesięcy byłam w pracy i naprawdę dawałam z siebie dużo. Z perspektywy czasu żałuję jednego – że niemal każdego dnia serwowałam mojemu maleństwu stres związany z moim stresem w pracy. W firmie jak zawsze dużo się działo, a w dziale marketingu do którego należałam działo się bardzo dużo przez cały czas.
Gdy urodziłam dziecko, wiedziałam, że chcę z nim zostać na dłużej. Wtedy jeszcze funkcjonował półroczny urlop macierzyński, a ja nie chciałam zostawiać tak malutkiego dziecka pod opieką kogoś innego. Wzięłam sobie dodatkowy urlop wychowawczy. W międzyczasie okazało się, że jestem ponownie w ciąży. Sprawy potoczyły się tak, że do pracy już nie wróciłam, bo uwierzcie – w domu naprawdę się nie nudziłam! Po rocznym już wtedy urlopie macierzyńskim wzięłam urlop wychowawczy. W ten oto sposób w domu przebywałam 4 lata.
Celowo piszę, że ‘przebywałam’, a nie ‘siedziałam’ jak to niektórzy kwitują. Myślę, że gdybym wróciła do pracy to mimo wszystko mogłabym powiedzieć, że odpoczywam. Rację przyzna mi tylko osoba, która podobnie jak ja ma dzieci ‘rok po roku’. W domu robiłam co w mojej mocy, aby zatroszczyć się odpowiednio o ‘młode pokolenie’, które rośnie w naszym kraju i będzie zasilać w przyszłości budżet państwa.
Żeby było jasne – decyzji o pozostaniu w domu z dziećmi absolutnie nigdy nie żałowałam. Mogłam patrzeć, jak moje dzieci rosną i po prostu być blisko, bo bardzo wtedy tego potrzebowali. Ja sama skorzystałam na tym chyba nawet bardziej, niż moje dzieci.
Bycie mamą to trening lepszy niż jakiekolwiek szkolenie
I o dziwo – będą w domu rozwinęłam szereg swoich kompetencji!!! Jednym słowem nie zwinęłam się, a zrobiłam olbrzymi krok do przodu. Stałam się bardziej wydajna niż kiedykolwiek (również dzięki zdrowemu odżywianiu, które odkryłam). Opanowałam do perfekcji robienie wielu rzeczy jednocześnie. Nauczyłam się tak organizować czas, aby zdążyć z wieloma rzeczami i jeszcze znaleźć czas na czytanie książek. Poza tym szkoliłam swoje umiejętności negocjacyjne, empatię i umiejętność ustalania priorytetów. Stałam się wreszcie osobą bardziej świadomą siebie i swoich mocnych stron, bardziej świadomą siebie kobietą, konsumentem i po prostu ciekawszym życia człowiekiem.
Z całym tym bagażem nowych doświadczeń i kompetencji poszłam do pracy
Sytuacja w firmie była specyficzna. Gdy odchodziłam firma została chwilę wcześniej przejęta przez inną firmę. Z informacji od koleżanek wiedziałam, że firma zwalnia bardzo dużo ludzi, również rozwiązuje umowy o pracę z mamami, które chcą wrócić po urlopie do pracy. Z osób, które były w firmie gdy odchodziłam, zostały pojedyncze osoby. Sytuacja była zatem dość specyficzna.
Przyznam również, że ja sama bardzo nie chciałam wracać do tej pracy. Myślałam już wtedy, aby spróbować czegoś innego i swojego (wiem, że dla wielu mam macierzyństwo to właśnie okazja do zmian w swoim życiu zawodowym). Obawiałam się wielu rzeczy, ale najbardziej tego, że będę musiała robić coś, co przeczy moim poglądom (głównie dotyczy to dziedziny zdrowego odżywiania, bo działalność firmy nijak z tym współgra).
Co mnie spotkało na pierwszej rozmowie
Ktoś może powiedzieć, że sytuacja była trudna i ciężko było się spodziewać jakichkolwiek pozytywów. Oczywiście nigdy nie przyznałam się przed firmą, że nie za bardzo widzę siebie w dotychczasowej pracy. Na pierwsze spotkanie po tych czterech latach poszłam z ciekawością, co mnie tam spotka, równocześnie przeczuwając, że na rozmowie może zdarzyć się wszystko. Przygotowałam się najlepiej jak potrafiłam.
Na spotkaniu były zupełnie obce mi osoby – pani z działu HR z którą wcześniej miałam kontakt oraz zupełnie nowa osoba, która miała być moim nowym przełożonym (poprzednia osoba odeszła, bo nie wytrzymała presji i pracy do późnych godzin).
Co było najciekawsze? Nie było wcale najciekawsze to, że na wstępie dostałam propozycję podpisania umowy za porozumieniem stron. Nie najciekawsze było to, że usłyszałam kilka historyjek o tym, jak bardzo zmieniła się firma działając według nowej strategii, do którego już ponoć nie pasuję. Nikt wreszcie nie pomyślał, że jako młoda mama wcale nie muszę chodzić na zwolnienia lekarskie na dzieci, bo tak się składa, że moje dzieci praktycznie nie chorują (dzięki zdrowemu odżywianiu).
Co mną wstrząsnęło?
Zupełny brak profesjonalizmu ze strony osoby, która powinna być profesjonalistką w każdym calu, czyli pani z działu HR! Podczas rozmowy wielokrotnie przepraszała mnie za to, że jest ‘chyba chora’. Za brak jakichkolwiek kompetencji miękkich.
Wstrząsnęło mną to, że nikt nawet nie zapytał, jak oceniam swój ‘rozwój’ po czterech latach bycia w domu z dziećmi. Pani tylko rzuciła hasło w stylu ‘oczywiście nie sądzimy, że się pani nie rozwinęła będąc z dziećmi, ale…’. Jednym słowem śmiech na sali, nic więcej. Nikt nie zapytał się mnie, co umiem, ba, nikt nawet nie chciał tego sprawdzić zadając proste pytania.
A ja, z uśmiechem na ustach, w każdej swojej kolejnej wypowiedzi (takiej przy okazji, bo jak mówiłam nikt pytań mi nie zadawał, może poza tym, czy się zgadzam na umowę za porozumieniem stron) pokazywałam, co to znaczy profesjonalizm. Ktoś może powiedzieć, że się przechwalam, ale po prostu mówię jak było.
Na koniec tylko mój niedoszły przełożony, miły pan, który chcąc nie chcąc stał się kozłem ofiarnym całego tego przedstawienia, słuchając moich sensownych wypowiedzi, nieśmiało powiedział, że ta umowa wcale nie oznacza, że się kiedyś nie spotkamy… ‘No bo przecież skoro się pani tak rozwinęła, to kto wie…’ A pani HR business partner na koniec pozwoliła sobie jeszcze raz przeprosić za to, że ona nie znalazła pewnej drobnej nieścisłości w umowie, którą mi przedstawiono, a ‘moje sprawne oko ją dojrzało’.
Wyszło na moje
Co to, to nie. Nie chcę pracować w firmie, gdzie procedura i strategia globalna są ważniejsze niż człowiek i jego kompetencje. W firmie, w której człowieka ocenia się z góry, bez jakiegokolwiek pogłębionego wywiadu!
PS Plus całej tej sytuacji jest taki, że wyszło na moje. Nie muszę wracać do firmy, która świadomie bądź nie truje ludzi. Mam też czas (i jak na razie mi za to płaci mój były pracodawca!), aby pomyśleć nad działalnością, która przyniesie zysk obu stronom – moim potencjalnym klientom oraz mojej skromnej osobie.