
Często słyszę pytanie: Jak zareagowałaś, kiedy dowiedziałaś się, że masz raka? Co się wtedy robi? Jak się wówczas myśli? Głupio mi wtedy opowiadać prawdę, pewnie nikt, kto nie znalazł się w tym miejscu, nie zrozumie, że dzień, w którym dowiadujesz się o śmiertelnej chorobie, to dzień… „jak co dzień”. W dniu, w którym dowiedziałam się, że jestem chora, a mój biologiczny zegar zaczął nagle tykać szybciej, niż kiedykolwiek, odmierzając czas jak do wybuchu – kupiłam pyszną rurkę z kremem, usiadłam na ławeczce, na placyku w centrum miasta i delektując się jej smakiem powiedziałam do siebie pod nosem: „Dasz radę. Musisz przeżyć”.

Wybrano drugą opcję. Pamiętam, że pierwszą chemioterapię wyznaczono mi na 24 września. Zaczęłam przygotowania. Ścięłam włosy – onkolog poinformowała mnie, że wypadną wszystkie i wypisała receptę na perukę. Nie uwierzyłam, ścięłam fryzurkę na krótko licząc, że pozostanie nienaruszona.

Leżałam na łóżku z rurką w nosie, podpięta do tlenu. Teraz faktycznie lepiej mi się oddychało. Lekarz zlecił badanie RTG klatki piersiowej i echo dna serca. Na podstawie wyników badań stwierdził, że spada mi odporność. 10 godzin spędzonych w oczekiwaniu na decyzje ze wzrokiem wbitym w sufit i wątpliwością „co dalej”, potrafi zniszczyć najsilniejszych. Na szczęście, wyniki były dobre.