NIE masz prawa być singlem.
KoBBieciarnia
03 stycznia 2016, 12:49·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 stycznia 2016, 12:49Samotni, młodzi gniewni - ambitni, utytułowani prawnicy i dobrze rokujący maklerzy giełdowi, samodzielne, piękne i niezależne dziennikarki modowych czasopism. Wszyscy, jak jeden mąż, korzystający z uroków życia w pojedynkę, w - rzec by można - Mekce współczesnego singielstwa, Nowym Jorku. Jak się okazuje, obrazy wyrwane żywcem z kart pamiętników kultowej Carrie Bradshaw to bujda, a pozorna jedynie, swoboda bycia i frywolność seksualna Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, wcale nie ułatwia życia, swojemu produktowi eksportowemu - nowoczesnemu, zdeklarowanemu singlowi.
W Stanach Zjednoczonych skarga na traktowanie danej osoby jako obywatela drugiej kategorii jest często nadużywana. Jak się jednak okazuje, dopóki chodzi o singli, dopóty w większości przypadków, pozostaje ona całkowicie uzasadniona. Samotni Amerykanie istotnie, traktowani są bowiem jak obywatele drugiej kategorii. Co więcej przypomina się im o tym w prawie 1000 przypadków, przewidzianych przez prawo federalne.
Prawo do bycia singlem:
Teraz, gdy nawet homoseksualne pary zyskują w wielu państwach swobodę zawierania związków małżeńskich, pora zastanowić się nad kodyfikacją „prawa do bycia singlem”.
Skąd ten pomysł zapytacie? W końcu nikt nie zmusza samotników do zawierania sformalizowanych związków lub choćby pozostawania w nieformalnych konkubinatach. Istotnie, brak w tym zakresie oficjalnych nakazów, ale co z przekazem podprogowym? Tak też, w Stanach Zjednoczonych, single nie mają praw do świadczeń społecznych, z których korzystać mogą małżeństwa, mają trudności w zaciągnięciu kredytu lub zaciągają go na znacznie bardziej wyśrubowanych warunkach, albo też z uwagi na niewystarczający poziom zarobków i horrendalne kwoty czynszu z tytułu najmu mieszkań, zlokalizowanych w centrach dużych miast, borykają się z problemem wynajęcia satysfakcjonującego ich lokum. Wszystkie te ograniczenia, bywają traktowane jest przez singli, jako przejaw ataku na ich godność.
Jeden z najwyraźniejszych dowodów na wspomnianą wyżej niesprawiedliwość, opisany został przy pomocy kwiecistego języka przełomowej w ocenie samotnych mieszkańców Ameryki Północnej - decyzji amerykańskiego Sądu Najwyższego, legalizującej małżeństwa homoseksualne. Fragmenty uzasadnienia sędziego Anthonego Kennedy’s, które reprezentanci interesów singli na szczeblu społecznym, uznali za najbardziej obrazoburcze, głosiły w patetycznym tonie:
"Nie ma zjednoczenia głębszego niż małżeństwo; to ono bowiem uosabia najwyższe ideały miłości, wierności, oddania, poświęcenia i rodziny. Tworząc związek małżeński, dwoje ludzi staje się czymś większym, aniżeli byli do tej pory... Ich nadzieją, jest nie bycie potępionym za życie w samotności... Proszą o równą godność w oczach prawa."
Podczas dyskusji na temat współczesnej sytuacji społecznej i prawnej tzw. singli, przedstawiciele ruchów walczących o ich „prawo do godnej samotności” częstokroć spotykają się z nieprzychylną i bagatelizującą postawą dyskutantów. Istnieje utarty schemat myślenia, zakładający, że bycie singlem, to świadomy, a zarazem nietrafny wybór danej osoby. W końcu samotność nie oznacza bycia czarnym, kobietą lub gejem. Zakłada się więc, że jeśli nie akceptują oni swojej sytuacji społecznej i prawnej, mogę po prostu zmienić status związku, a wszystkie problemy znikną, jak ręką odjął.
Rozwiązanie to, dla singli pozostaje jednak w dalszym ciągu nieakceptowalne. Samotni nie chcą zawierać związków małżeńskich na siłę, tylko po to, aby zyskać w oczach społeczeństwa. Skąd więc wynika takie nagłe zamieszanie wokół tematu równości praw obywateli, niezależnie od stanu cywilnego? Komentator tematu na szczeblu amerykańskim Vivian Gornick, powodów zamieszania upatruje w aktywizmie ugrupowań LGBT (z ang. Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender), który od zawsze skupiał się na uzyskaniu prawa do zawierania małżeństw, z podobnych przyczyn:
"Szalonym latom 70. i 80., towarzyszyła głęboka nadzieja, że geje wywalczą sobie drogę do rozciągnięcia na homoseksualnych mężczyzn i kobiety, praw oraz korzyści, które wszyscy inni obywatele otrzymują poprzez zawarcie małżeństwa" – komentuje. Być może to właśnie ze strony, nieco wcześniej i intensywniej jak dotąd, dyskryminowanych mniejszości, nadeszła inspiracja do walki…
Co paradoksalne, mimo z pozoru otwartej, multikulturowej i tolerancyjnej natury USA, kraj nie bez przyczyny – przoduje w rankingach singielskiej dyskryminacji. Stan prawny Stanów Zjednoczonych, porównywany w tym aspekcie z systemem konstytucyjnym RPA, wypada jako znacznie bardziej konserwatywny, sztywny i ksenofobiczny. Jak głoszą akty prawne Republiki Południowej Afryki:
"Trybunał Konstytucyjny Południowej Afryki łączy prawo par homoseksualnych do zawarcia małżeństwa z naturalnym i przyrodzonym "prawem człowieka do bycia innym”, dostrzegając tym samy fakt, iż RPA obfituje w różnorodność formacji rodzin, tak szybko rozwijających się, jak szybko rozwija się całe nasze społeczeństwo. Tym samym za niestosowne uznaje narzucanie jednej formy rodzinnej jako wyłącznie akceptowalną społecznie i prawnie".
Jak się okazuje, postawa Republiki Południowej Afryki, pozostaje godna do naśladowania, wyprzedzając w swojej postępowości i świadomości problemu singielstwa, znacznie silniej rozwinięte gospodarczo mocarstwa Europy i Ameryki Północnej. Wielu badaczy tematu, to właśnie na rozwój gospodarczy – zrzuca odpowiedzialność za zaistniały stan społeczny. Mieszkańcy krajów silnie rozwiniętych gospodarczo, stawiający dotąd na karierę i gromadzenie majątku, będącego częstokroć wieloletnim i wielopokoleniowym zabezpieczeniem finansowym całej rodziny, zapomnieli w pogoni za codziennością o wartościach rodzinnych. Coraz więcej krajów narzeka więc na niż demograficzny i problem starzejącego się społeczeństwa, kładąc jednocześnie coraz większy nacisk na zakładanie nowych grup rodzinnych i płodzenie potomstwa. Polityka „naporu” rodzi jednak skutki odwrotne do zamierzonych. Single zamiast poddawać się presji, prężą się i walczą o obrane ideały, dążąc do zapewnienia sobie równości i godności, w poszanowaniu ich wyboru do życia w pojedynkę.
- Mamy dość pytań o to, kiedy zamierzamy się ożenić/wyjść za mąż. Dlaczego małżonków nikt nie pyta, kiedy właściwie zamierzają się rozwieść, skoro nie widać, aby małżeństwo im służyło? – komentuje Amy Sullivan, jedna z aktywistek amerykańskiego ruchu.
Trudno odmówić jej racji. Poza środowiskiem rodziny i przyjaciół „nacisk społeczny” kładziony jest na singli, także w miejscach pracy, gdzie oczekuje się od "samotnych", że winni są żonatym kolegom i koleżankom, zastępowanie ich w godzinach, które przydają się tym ostatnim, na odprowadzenie dzieci „do” i „ze” szkoły. Nie sposób zapomnieć także o karcie urlopowej, którą single wypełniają zazwyczaj jako ostatni, pod naciskiem reszty pracowniczej braci, dobrowolnie rezygnując przy tym z urlopu w szczycie sezonu.
- Najgorsza jest w tym wszystkim zbędna litość, ludzi tkwiących w mniej lub bardziej szczęśliwych związkach. Kiedy mówię o samotnie spędzonych walentynkach, spędzonych z dala od oszalałych fałszywym i jednodniowym szaleństwem miłości, podtatusiałych amantów przepychających się w kolejce o rezerwację stolika, w restauracji, którą przeklną po obejrzeniu rachunku, koleżanki z pracy, poklepują mnie po ramieniu ze współczuciem, nawiązując do ostatniej historii swojego zerwania, jak gdyby chciały przez to powiedzieć „
Nie przejmuj się, też byłam w tym miejscu i wróciłam na właściwe tory, Ty też zdołasz!”. Śmieszne, że obserwując ich paraboliczne życie, mam czasem ochotę powiedzieć dokładnie to samo i chwalić swój constans pod niebiosa. - dodaje z uśmiechem Amy.
Redakcja Magazynu KoBBieciarnia