Włączana przez dziecko zabawkowa melodyjka, często przeradzająca się w słuchanie zapętlone, ogranicza możliwości dziecka w zakresie percepcji języka mówionego.
Włączana przez dziecko zabawkowa melodyjka, często przeradzająca się w słuchanie zapętlone, ogranicza możliwości dziecka w zakresie percepcji języka mówionego. foter.com

Mało się o tym mówi, a temat jest ważny, bo znów chodzi o prawidłowy rozwój dziecka, na czym przecież szczególnie zależy Rodzicom. Co zatem trzeba wiedzieć? Po pierwsze nie wszystkie zabawki edukacyjne, które noszą takie miano, rzeczywiście nimi są, a zabawki wcale nienazywane edukacyjnymi mogą się okazać stymulujące dla dziecka, a po drugie dostrzec trzeba różnicę pomiędzy zabawkami edukacyjnymi a dźwiękowymi, bo niekoniecznie mają ze sobą tak ścisły związek.

REKLAMA
Zabawki edukacyjne
Inaczej rozpocząć nie można, jak tylko od definicji. Zabawkami edukacyjnymi nazwałabym wszystkie te przedmioty, przeznaczone do użytku przez dzieci, których zadaniem byłoby nauczenie czegoś dziecka, czyli rozwój jego umiejętności motorycznych (w tym również manualnych), funkcji poznawczych, rozwój językowy, a nawet kształcenie interakcji społecznych (równoczesna zabawa tą samą zabawką z innymi). Doskonale sprawdzą się w tej grupie różnego rodzaju klocki, pojazdy, książeczki obrazkowe (to już temat osobny), drewniane układanki, puzzle, karty memory, ciastolina, lalki, misie, zestawy majsterkowicza, kucharza itp., kredki, sortery na kształty, mini instrumenty oraz rożne sprzęty codziennego użytku domowego, jak garnki, miski, drewniane łyżki, koce, poduszki, a nawet kartony, na co sami Rodzice już najpewniej zwrócili uwagę. Jedno jest też pewne, pokój dziecka wcale nie musi tonąć w zabawkach, by ono samo nie czuło się nimi przytłoczone i, by oczywiście nie stały się „rozproszycielami” uwagi. Nadmiar zabawek może sprzyjać zaburzeniom koncentracji na jednym przedmiocie/jednej aktywności.
Uporządkujmy, zabawki edukacyjne zatem to te, które mobilizują dziecko do podejmowania różnorodnych działań i wymagają od niego wysiłku umysłowego i motorycznego. Są jednak tylko rekwizytami w działaniu, pobudzającymi dziecięcą wyobraźnię i kreatywność.
Zauważcie, że nie wspominam o konieczności, by zabawka edukacyjna była na baterie, wydawała z siebie dźwięki, czy migała kolorowymi światełkami. To naprawdę zbędne, choć producenci takich właśnie „edu-zabawek”, na pewno polemizowaliby. Ja jednak przyglądam się zabawkom z perspektywy naturalnego rozwoju mózgu dziecka i badań naukowych, co pozwala mi snuć te śmiałe tezy. Jak zatem mówić o zabawkach dźwiękowych, jeśli nie jako edukacyjnych? Gdzie je zaklasyfikować? Czemu więc służą jeśli nie edukacji, jak zapewniają producenci?
Zabawki dźwiękowe
Zabawki dźwiękowe to już wysokie technologie, tak samo jak telewizor, komputer, tablet, czy smartfon, czyli nie są wskazane do używania przez dzieci poniżej 3 roku życia. I czar ich rzekomej edukacyjności pryska. Uważane za rozwojowe, bo przecież multifukncyjne, niestety często przynoszą dzieciom więcej szkody niż pożytku, a ich działanie na rozwój intelektualny w większości przypadków nie zostało naukowo potwierdzone.
Nie-korzyści edukacyjne
Po pierwsze zabawki dźwiękowe (elektroniczne) hamują spontaniczną aktywność dziecka, ukierunkowując ją na konkretne działania dla uzyskania efektu – zaświecenia lampki, bądź włączenia dźwięku. Ktoś powie, że to forma uczenia się myślenia przyczynowo-skutkowego, fakt, niekoniecznie jednak dla dziecka, które dopiero nabywa tę umiejętność, musi być to jasne. Raczej będzie mylące i utrudniające zrozumienie tego procesu, gdy zabawka losowo wydaje z siebie dźwięk lub precyzyjnie nie da się kreślić, który przycisk spowodował włączenie światełek. Dziecko wtedy na pewno nie uczy się, które jego działanie (przyczyna) prowadzi do konkretnego efektu (skutek).
Po drugie zabawka taka ogranicza wyobraźnię dziecka, nie aktywizuje mózgu, narzucając raczej maluchowi sposób postępowania z nią i nie dając szansy na większy wysiłek umysłowy. Przecież po naciśnięciu magicznego guzika, dziecko natychmiast otrzymuje informację zwrotną i nagrodę w postaci dźwięku czy migawki kolorów. I jaki będzie tego skutek? Dziecko bezmyślnie będzie przyciskać, by otrzymać gratyfikację i natychmiastową satysfakcję. A Rodzic ucieszy się, że dziecko się zajęło i ma chwilę spokoju. Nie łudźmy się – to bierne używanie mózgu. A przecież zależy nam na rozwoju naszego dziecka, czyli aktywizacji do myślenia między innymi.
Po trzecie, te niepozorne, z coraz bardziej wymyślniejszymi funkcjami zabawki mogą wpłynąć na zaburzenie wzajemnej relacji rodzic – dziecko oraz na rozwój mowy. Przecież przyjmują one nierzadko funkcję paraopiekuńczą: nie tylko „zajmą” dziecko nawet na długie minuty, czy „poczytają” bajkę, ale zmotywują też do siusiania (nocniki z melodyjką/z wbudowanym tabletem), a nawet ukołyszą do snu (słyszeliście też na pewno o dźwiękowych bujaczkach). I znów pytanie? Co w tym czasie może robić Rodzic? Naturalnie, zająć się sobą, bądź domowymi obowiązkami. I tak można spędzić cały dzień: od zabawki do zabawki. Nie jest to jednak zdrowe dla dziecka i wcale nie służy jego rozwojowi. Przeciwnie, czas spędzany z zabawkami elektronicznymi wpływa na osłabienie połączeń neuronowych, odpowiadających za kontakty międzyludzkie. Gdzie bowiem doświadczenie interakcji z żywym człowiekiem? Kiedy będzie czas na budowanie umiejętności językowych, jeśli kontakt z Rodzicem twarzą w twarz będzie ograniczony do minimum?
Na niekorzyść rozwoju mowy działają też elektroniczne dźwięki. Włączana przez dziecko zabawkowa melodyjka, często przeradzająca się w słuchanie zapętlone, ogranicza możliwości dziecka w zakresie percepcji języka mówionego. Tak działa mózg: ośrodki zlokalizowane w prawej pólkuli, odpowiedzialne za odbiór dźwięków niewerbalnych, jak waśnie elektronicznej melodyjki, mocno hamują odbiór mowy, czyli pracę lewopółkulowych ośrodków słuchowych. Wydaje się, że dziecko jest tak pochłonięte dźwiękową zabawką, że w ogóle nas nie słyszy. To nie jest prawdą – ono słyszy nasze językowe komunikaty, odbiera je jako dźwięki, ale wyższe struktury układu nerwowego ich nie przetwarzają, co prowadzi do uczenia się przez dziecko ignorowania mowy (podobny mechanizm obserwować można, gdy dziecko przebywa w pomieszczeniu, w którym włączony jest telewizor).
Obudzimy się z żalem, gdy zobaczymy, że inne dwulatki już mówią prostymi zdaniami, a nasze dziecko w kółko tylko powtarza mama, dada, nie, czy tylko kilka innych słów. I komu zadamy te pytania: dlaczego on jeszcze nie mówi, dlaczego nie zje normalnie tylko przy włączonej zabawce, bądź bajce; dlaczego się tak złości, jak wyładują się baterie? Przecież to miały być zabawki edukacyjne. Czego nauczyły moje dziecko?
I tu może niektórzy się oburzą. Słyszałam też i takie głosy: „moje dziecko nauczyło się z edukacyjnego laptopa nazw 3 kolorów i kształtów”, „a moje nauczyło się piosenki”, „a moje włącza zabawkę i uczy się tańczyć”, „ a moje potrafi liczyć do trzech” itd. Czy jednak rzeczywiście nikt z tym „wyedukowanym” dzieckiem nie rozmawiał nigdy o kolorach, kształtach, liczbach poza kontekstem tej edukacyjnej zabawki? Wątpię. Nie uzasadniałabym więc takimi zdaniami „edukacyjności” zabawek dźwiękowych. Nie mamy też pewności, czy ta zdobyta umiejętności nie jest właśnie przewidziana na danym etapie rozwoju. A brak również naukowych dowodów na to, by faktycznie tylko dzięki zabawkom elektronicznym dzieci wykształciły pewne zdolności.
Na koniec dopowiedzieć trzeba jeszcze jedno. Tak jak w przypadku oglądania przez dziecko bajek, korzystania z tabletów czy smartfonów, tak i dając mu do zabawy zabawkę dźwiękową narażamy je na nadmierną stymulację wzrokowa i słuchową, która z kolei prowadzić może do zaburzeń koncentracji uwagi i zachowania, a nawet do Zespołu nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD), diagnozowanego w późniejszym wieku.
Doświadczenie również pokazuje, że te najbardziej zaawansowane technologicznie zabawki wcale nie muszą zainteresować najmłodszych (0-3 r.ż.). Nierzadko ciekawsze może okazać się ich kartonowe opakowanie, bardziej kolorowe i rzeczywiste, niż migające na dziecięcym laptopie kształty, czy światełka. Znów powraca więc idea zabawek najprostszych, co zupełnie nie musi oznaczać, że najtańszych. A wyrafinowane elektroniczne zabawki edukacyjne znajdują swoich dorosłych odbiorców, którzy dla dobra dzieci, dla ich rozwoju intelektualnego i technologicznego (bo przecież żyjemy w świecie technologii) w tego rodzaju przedmioty inwestują. Wiele jest jednak wątpliwości, czy na pewno są bardziej rozwojowe niż te tradycyjne.
Rodzicu, jeśli będziesz nosił się z ochotą na zakup naprawdę edukacyjnej zabawki dla swojego malucha, bądź czujny i unikaj tych, które obiecują, że Twoje dziecko dzięki nim będzie: mądrzejsze, nauczy się języka obcego, kolorów czy kształtów. Czy tym podobne napisy znajdziesz na prostych zabawkach (np. klockach, wieżach z kółek)? Nie, one nie potrzebują krzykliwych haseł reklamowych, ani wielkich obietnic. Ot, ironia przemysłu zabawkowego.
A co zrobić, jeśli zabawka dźwiękowa będzie prezentem? Wyjąć baterie i pozwolić dziecku na pogłówkowanie, jak można ją wykorzystać w zabawie – dziecko naprawdę sobie poradzi i wcale nie będzie przez to technologicznie upośledzone. Dzieci uczą się zaskakująco szybko, więc przez te pierwsze najważniejsze trzy lata życia dajmy im szansę na doświadczanie świata rzeczywistego. Na obcowanie z elektroniczną nowoczesnością przyjdzie czas.
Zapraszam również do lektury trzyczęściowej serii artykułów o wpływie wysokich technologii na rozwój dziecka.