Większość z nas pamięta przerażenie ogarniające nas, gdy nauczyciel przejeżdżał palcem po liście nazwisk szukając ofiary do pytania. Teraz zdarza się to na szczęście coraz rzadziej, gdyż "roszczeniowi" rodzice mogliby pozwać nauczyciela o znęcanie. Ale podejście w większości przypadków się nie zmieniło. Rzadko wzywa się do tablicy tych, którzy umieją. Znacznie częściej miejsce to jest wykorzystywane do udowodnienia uczniowi, że czegoś nie wie. Kartkówka jest z kolei często formą dyscypliny, a zapowiedziany sprawdzian budzi grozę wśród uczniów. W tym momencie jest mi trudno zdecydować, o czym powinnam napisać najpierw: czy o aspektach emocjonalno-biologicznych związanych z tak wykreowaną sytuacją stresową, czy może o tym, że przy takim podejściu błąd utożsamiany jest z czymś wstydliwym, ośmieszającym i – co gorsza – określającym człowieka w kategoriach negatywnych, czy może wreszcie o tym, że tak zdefiniowane podejście do weryfikacji wiedzy powoduje, że uczniowie zupełnie tracą ochotę na jej budowanie i pozbawiani są poczucia odpowiedzialności za własny proces uczenia się?
Zastanówmy się przez chwilę: co nam daje test, na którym odpowiedzieliśmy na wszystkie pytania poprawnie? Jeśli test był wielokrotnego wyboru, to jest to najczęściej wskazówką świetnego opanowania strategii rozwiązywania tego typu testów. Jeżeli był to test bardziej otwarty, to w najlepszym razie oznacza to możliwość zamknięcia tego rozdziału (i często zapomnienia o nim) i zajęcia się czymś innym. Co gorsza nawet, jeśli odpowiedzieliśmy na połowę pytań źle, to nadal niewiele z tego wyniknie (oprócz gorszej oceny oczywiście): temat zostanie zamknięty i przejdziemy do kolejnego pomimo ewidentnych braków w naszej wiedzy, braku zrozumienia. Poza czystą weryfikacją niczego więcej tu nie ma. Jak pisałam w poprzednim artykule ocena zabija komentarz opisowy, a więc o informacji zwrotnej nawet nie wspominam. A gdy odpowiemy na wszystko dobrze przed tablicą? Wówczas dochodzi do tego samozadowolenie i duma (chyba, że środowisko nie aprobuje kujonów…), która też może prowadzić na manowce (jeśli na przykład pochwała skierowana jest na „wrodzoną” inteligencję człowieka, a nie na włożony wysiłek).
A gdyby tak odpowiadanie przy tablicy służyło zrozumieniu problemu i nauczeniu się czegoś nowego (lub oduczeniu czegoś już niewłaściwego)? Wówczas popełnienie błędu nie tylko nie byłoby czymś wstydliwym, ale na dodatek odpytywanie nabrałoby zupełnie innego sensu. Jeśli nie chodziłoby o postawienie wyłącznie oceny, to dawałoby to szansę na to, aby uczeń poczuł że uczy się dla siebie, a nie dla nauczyciela. Przy tablicy byłoby miejsce na myślenie i wnioskowanie, co dawałoby też szansę na budowanie środowiska, w którym wiedza jest czymś wartościowym i pożądanym. Mielibyśmy szansę na zbudowanie obrazu szkoły jako miejsca, w którym są optymalne warunki do budowania i poszerzania wiedzy, do samorozwoju ucznia i jego świadomego uczenia się. Ponieważ gdy popełniam błąd mam okazję zastanowić się, co wpłynęło na jego powstanie i zweryfikować dotychczasowy tok rozumowania. To buduje metapoznanie, czyli wiedzę o sposobie, w jaki się uczę. Bez tej wiedzy nie można w pełni kształtować swojego dalszego rozwoju. Wielu z nas tego brakuje, gdyż rozwijaliśmy się w strachu przed popełnieniem błędu.
Oczywiście nie możemy przesadzić, aby nie doprowadzić do gloryfikacji błędu. Takie podejście oznaczałoby bowiem bezmyślność. Błąd sam w sobie nie jest niczym dobrym, o ile nie towarzyszy mu wyciąganie wniosków. Błąd ma pozytywną wartość w sytuacji, w której człowiek dąży do wiedzy i ją szanuje, co z reguły oznacza, że pomyśli zanim coś powie :-). Ja zawsze tłumaczę moim synom, że mają prawo robić błędy al, gdy powtarzają ten sam błąd więcej niż dwa razy, staje się to dla mnie (i dla nich :-)) problemem. Nie da się ukryć, że jestem postrzegana jako matka dość wymagająca :-). Nie wydaje mi się jednak, aby takie podejście zaszkodziło naszym szkołom.
