„Pewien guru usiłował wyjaśnić jakiemuś audytorium, że ludzie silniej niż na rzeczywistość reagują na słowa. Żyją wręcz słowami, żywią się nimi. Jakiś mężczyzna wstał i zaprotestował:
- Nie zgadzam się z tym, że słowa wywierają na nas aż taki wielki wpływ. – Na co guru odparł.
- Siadaj, skurwysynie!
Zsiniały ze złości mężczyzna wykrzyknął:
- I to pan nazywa siebie osobą oświeconą, guru, mistrzem! Powinien pan się wstydzić! – Na co guru odparł.
- Proszę mi wybaczyć, sir. Poniosło mnie. Naprawdę, proszę o wybaczenie. To nie było zamierzone. Przepraszam.
Mężczyzna w końcu się uspokoił. Wówczas guru powiedział:
- Wystarczą dwa słowa, aby wywołać w panu burzę i kilka słów, by pana uspokoić. Prawda?”.
/Anthony de Mello „Przebudzenie” Więcej słów/
Bycie komentatorem polskiej rzeczywistości to z pewnością twórcze i dające pewną satysfakcję zajęcie, o ile nie przekracza się granicy przyzwoitości czy dobrego wychowania. Dzisiaj, można wszystko i wszystkich skomentować nawet, jeżeli komentator nie ma zielonego pojęcia na dany temat czy o danej osobie albo chociażby wyrobionej własnej opinii. Czy można szanować to, co samemu się komentuje? Czy można, nie zakładać złej woli drugiej strony, ale domniemywać tą dobrą? Czy polityczny dyskurs ma jeszcze sens?
Nie wierzę w przypisaną nam absolutną i nieograniczoną wolność słowa. Wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. „Zbyt wielka wolność wychodzi i narodom i jednostkom na zbyt wielką niewolę” (Nimia libertas et populis, et privatis in nimiam servitutem evadit). Powiedzieli to starożytni Rzymianie i dzisiaj, to stwierdzenie coraz bardziej mnie przekonuje. Jeśli do tego, przytoczyć imperatyw kategoryczny Immanuela Kanta, aby „Postępować wedle takich tylko zasad, co do których możesz jednocześnie chcieć, żeby stały się prawem powszechnym”, wiele publicznych komentarzy w ogóle nie powinno mieć miejsca.
Gdyby oddzielić urząd od człowieka bądź powołanie od ludzkiej natury to rodzi się poczucie wstydu, a nawet złości, kiedy słyszy się wypowiedzi niektórych predatorów słów, na tematy etyczne, moralne lub medyczne dotyczące małoletnich dzieci, które same bronić się nie mogą. „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych” stanowi art. 30 Konstytucji RP. Powinniśmy, jednym głosem przeciwstawiać się naruszaniu czci i godności każdego człowieka, a w szczególności, gdy dotyczy ono dzieci. Chamskie i wulgarne wypowiedzi, nie mają nic wspólnego z wolnością słowa, wyrażaniem poglądu bądź opinii w sposób cywilizowany, a służą jedynie dyskryminacji, upokorzeniu czy piętnowaniu drugiego człowieka. Wzbudzają agresję i przyczyniają się do pogłębiania nienawiści. Czy będzie to niegodne zachowanie np. ze strony szkoły, prasy, telewizji, mediów, kościoła, rówieśników, rodziców, opiekunów… nie ma to najmniejszego znaczenia. Społecznego przyzwolenia na słowa predatorów, być nie powinno!
A dzisiaj? Dzisiaj, dzieci coraz częściej atakowane są słowem przez osoby dorosłe wprost z telewizyjnych komentatorskich foteli, szkolnych katedr, korytarzy, klas lekcyjnych, Internetu, pokoi dziecięcych czy kościelnych ambon, a my niejednokrotnie milczymy. Mam nadzieję, że Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Pełnomocnik Rządu do Spraw Równego Traktowania czy po prostu my – dorośli, wspólnym głosem ujmiemy się za prawami dziecka. Każdego dziecka! Bez względu na to, kim ono jest, jakie jest, jak wygląda, skąd pochodzi, co posiada, w co wierzy, jakie ma uzdolnienia czy przekonanie, jaki jest stan jego zdrowia, co lubi, czego nie akceptuje, a którego prawa są naruszane.
Wolność słowa, dotyka każdego z nas, bez względu na wiek czy zajmowaną pozycję społeczną, ale jeśli predatorzy słów zaczynają wprost ranić tych najmniejszych, to niepokój i bunt narasta. Dyskurs polityczny w Polsce nie istnieje i nie miejmy złudzeń, że nagle, cudownie zaistnieje. Przestrzeganie norm społecznych, moralnych, religijnych albo prawnych, czyli powrót do zasad solidarnej tolerancji wymaga czasu i ponadnarodowego autorytetu, którego moim zdaniem nie mamy. Wszystko to potęguje wewnętrzne obawy, dokąd ta wolność zmierza? I choćby Jan Izydor Sztaudynger przestrzegał, iż „Nim język puścisz w taniec, załóż na mordę kaganiec”, nie zmienia to faktu, że dzisiaj pojęcie tolerancji jest delikatnie mówiąc, niekiedy pusto brzmiącym słowem, a wolność słowa to niejednokrotnie wolna amerykanka.