Czy dziecko męczyć meczem, czy też chronić go przez złymi konotacjami meczu, napisami na trybunach i słownictwem które nasuwa nam się na myśl, kiedy nasi nie strzelą bramki?
Kiedy idziemy sami na stadion i nie mamy niani, dziecko trzeba brać. A kiedy mamy wybór? Też brać.
1. To uczy tolerancji
Dziecko wożone na zajęcia dodatkowe po lekcjach i odizolowane od zdrowej tkanki narodu uczy się, że do naszej wspólnoty należą osoby, których nigdy byśmy o to nie posądzili. Potwierdzeniem wspólnoty jest szalik.
2. Pozwala się wykrzyczeć Dziecko ma nie krzyczeć w domu, ani w szkole, ani w lesie, ani w kościele. To gdzie ma krzyczeć? Stadion daje taką okazję. Następnego dnia dziecko będzie ciche i spokojne, nawet jeśli nieco zachrypłe.
3. Sprowadza na ziemię Dziecko uczy się, że tatuś nie rozwiąże wszystkich problemów – jeśli nie ma gola, to pójście tatusia do trenera niewiele pomoże. To dobry prognostyk na przyszłość.
4. Szkoli z orientacji Dziecko ma możliwość nauczenia się znajdywania drogi - podczas samotnej wyprawy do toalety . Teren jest ogrodzony, więc nie ucieknie daleko, a jednocześnie buduje to jakąś samodzielność. W kolejce do toalety widzi, że pomimo postulatów równości płci nie wszystkie naturalne problemy udaje się rozwiązać.
5. Uczy makijażu Dziecka nie trzeba myć przed meczem, jedynie podmalować w narodowe barwy; ma ono możliwość całkiem naturalnie się umazać na twarzy i zobaczyć, że nie jest to dziwne i fakt, że babka lub matka maluje tylko oczy a nie całą twarz nie jest żadnym wyznacznikiem normy.
Dziecko potrzebuje meczu doświadczanego bezpośrednio, żeby się normalnie rozwijać. Tam dziewczynka widzi, ze faceci się przytulają i całują, płaczą i skaczą. Wyrażają emocje. Potem, już jak będzie dorosła, będzie musiała do nich dotrzeć i nie będzie powtarzać tych stereotypów jakoby facet nie miał emocji.
Ma.
Wystarczy zacząć rozmowę od piłki, a nie od niewyrzuconych śmieci.