"Jestem przeciwniczką aborcji, co wcale nie znaczy, że postuluję, aby była ona zakazana."
To było nieuniknione. Spór o tzw. tabletkę "po" trwa w najlepsze i z dnia na dzień wzbudza coraz więcej emocji. Jak można się było spodziewać, Kościół katolicki i rzekomi "eksperci" episkopatu zawyrokowali, iż stosowanie antykoncepcji doraźnej to grzech ciężki, definiowany również jako "zachowanie bezprawne oraz karalne". Z drugiej strony, według doktryny Kościoła, wiele rzeczy postrzeganych jest w kategorii grzechu, jak chociażby uprawianie seksu przed ślubem czy … masturbacja. Co, umówmy się, nawet dla osób wierzących jest wierutną bzdurą.
Wracając do tabletek postkoitalnych: dla wielu kobiet wprowadzenie ich do obiegu "bezreceptowego" ma kolosalne znaczenie. Może nie bezpośrednie, może nawet tej tabletki nigdy nie użyją, ale sam fakt jej dostępności, bez recepty, daje im możliwość wyboru i poczucie bezpieczeństwa. Tabletka "po", to nierzadko jedyna doraźna metoda, która pozwala uniknąć ryzyka niechcianej ciąży, gdy stosunek był niezabezpieczony albo tradycyjna antykoncepcja zawiodła.
Póki co tzw. antykoncepcja awaryjna jest dostępna tylko na receptę. Teoretycznie tabletki może przepisać lekarz każdej specjalizacji – ginekolog, lekarz rodzinny, stomatolog, a nawet weterynarz. W większości krajów Unii Europejskiej recepta nie jest obligatoryjna i tabletkę "po" można uzyskać we wszystkich aptekach. Natomiast w Norwegii i Szwajcarii można ją dostać w każdym większym supermarkecie. W związku z decyzją organów Komisji Europejskiej o wyłączeniu antykoncepcji awaryjnej z rejestru leków recepturowych wkrótce tabletkę "po" będzie można kupić także w Polsce.
Jestem naprawdę ciekawa, jak to wszystko będzie wyglądało w naszym polskim "grajdołku". Ponoć już teraz standardem jest, że w większości szpitali odmawia się wydania recepty na antykoncepcję awaryjną. Nawet prywatni ginekolodzy nie chcą wypisywać recept tłumacząc, że kłóciłoby się to z ich etyką i sumieniem (no chyba, że wręczy się łapówkę – przecież niejedno sumienie można w ten sposób złamać). Ponadto, wiele kobiet skarży się, że poza trudnością ze zdobyciem recepty, zazwyczaj towarzyszyła im pogarda ze strony lekarza, niestosowne komentarze i uderzająca ignorancja.
Co gorsza, polscy farmaceuci również kreują się na obrońców życia nienarodzonego, odmawiając kobietom zrealizowania recepty, błędnie tłumacząc, że jest to środek wczesnoporonny (tabletka "po" nie ma żadnego wpływu na zarodek, nawet jeśli zarodek już powstał, bo kobieta wzięła tabletkę zbyt późno, to nie wpływa ona na jego dalszy rozwój, a tym samym nie powoduje żadnych wad u płodu). Całe szczęście, że w Polsce są też tzw. apteki sieciówki, które nie kierują się światopoglądem, ale prawem i … pieniądzem.
Kolejny problem: czy tabletka "po" nie będzie przypadkiem nadużywana? Przez część kobiet na pewno. Niektóre niewątpliwie będą sięgać po lek bez zastanowienia, jak po cukierek czy tic-tac'a. Część poczuje się bardziej wyzwolona i otwarta na seks, bez żadnych zabezpieczeń i ryzyka "wpadki" – fajnie się bawiliśmy, poszliśmy do łóżka, nie zabezpieczyliśmy się, więc teraz zdobędę tabletkę i po kłopocie. W przypadku ofiar gwałtu i kazirodztwa, antykoncepcja postkoitalna to jedyny ratunek przed narastającą traumą i piętnem niechcianej ciąży – co ciekawe, metodę antykoncepcyjną "po" w wypadku gwałtu popiera także Kościół katolicki.
Osoby, które podchodzą do współżycia odpowiedzialnie zapewne nie odczują większej rewolucji w swoim życiu seksualnym. Jeśli ktoś się zabezpiecza i regularnie stosuje antykoncepcję, która w skali np. miesiąca jest de facto zdecydowanie tańsza niż jedna tabletka "po" (przykład: opakowanie pigułek antykoncepcyjnych kosztuje ok. 40 zł, a tabletka elleOne ok. 120 zł), to raczej z antykoncepcji awaryjnej nie skorzysta.
W dobie powszechnie osiągalnych środków antykoncepcyjnych oraz możliwości dokonania aborcji za granicą czy w ściśle określonych przypadkach, na terenie Polski, kwestia dostępności tabletek postkoitalnych na receptę bądź bez, jest moim zdaniem zbyt rozdmuchana przez media oraz opinię publiczną. Fakt, że taka forma zabezpieczenia będzie bardziej osiągalna, a tym samym przez część osób na pewno nadużywana, nie zmieni radykalnie podejścia większości do kwestii "bezpiecznego" seksu i rodzicielstwa.
Wiadomo, że każdy stosunek płciowy może zakończyć się ciążą. Nawet podczas stosowania antykoncepcji. 100% pewność, że do poczęcia nie dojdzie daje nam tylko całkowita wstrzemięźliwość seksualna. I co? Czy z tego powodu zachowujemy ostrożność i go nie uprawiamy? Czy zabranianie stosowania antykoncepcji, tabletek przed/po i dokonywania aborcji powoduje, że te zjawiska nie występują? Oczywiście, że nie! Bynajmniej, występują, i to na bardzo szeroką skalę. Dlatego niezmiennie dziwi mnie podejście osób, którym wydaje się, że jak coś będzie prawnie zabronione lub usankcjonowane, to problem sam się rozwiąże i zniknie z horyzontu.
Jaki ma sens publiczne osądzanie innych, że zażyli taką czy inną tabletkę? Jaki ma sens zmuszanie kobiet do rodzenia niechcianych dzieci? Bo może macierzyństwo im się jednak spodoba, a może jednak niestety wyrzucą dziecko na śmietnik, skazując je na okrutną śmierć? Każdy ma swój rozum i swoje priorytety, a wywieranie na kimkolwiek presji w tak delikatnej materii na pewno nie zwiększy naszej populacji. Nie zapobiegniemy ludzkim nieszczęściom i nie zapewnimy miłości odrzuconym dzieciom. Dziecka trzeba chcieć, trzeba być na nie gotowym i trzeba się nim opiekować. W miłości, a nie w żalu, złości oraz pogardzie dla siebie i niestety... najczęściej dziecka.
Pomimo moich liberalnych poglądów, jestem przeciwniczką aborcji, co wcale nie znaczy, że postuluję, aby była ona zakazana. Współczuję kobietom, które nosiły pod sercem zdrowe dziecko i się na nią zdecydowały, bo wyobrażam sobie, że muszą cały czas zmagać się z nieopisaną traumą. Uważam, że zabieg usunięcia ciąży pozostawia na kobietach ogromne piętno i chyba tylko osoby zupełnie pozbawione uczuć nic sobie z tego nie robią.
No i tu pojawia się dylemat. Czy można być jednocześnie przeciwnikiem aborcji i przeciwnikiem jej zabraniania? Można. Czy można nie uznawać tabletek postkoitalnych, ale nie zabraniać ludziom dostępu do nich? Też można. Ile ludzi, tyle opinii. Państwo postrzegane jako nowoczesne, otwarte i demokratyczne powinno cenić prawo jednostki do wolności poglądów, samodzielnego wyboru, decydowania o sobie zgodnie z własnym sumieniem i światopoglądem. Powinno edukować społeczeństwo, kształcić je i uświadamiać, zamiast nakładać zakazy i potępiać.
Osoby wierzące i Kościół mają prawo wyrazić swoje zdanie w temacie aborcji oraz antykoncepcji, zarówno tej tradycyjnej jak i awaryjnej. Mogą grzmieć z ambony, że to ciężki grzech i nawoływać do przestrzegania swoich zasad: masz swoją religię, masz swoje obyczaje, proszę bardzo – masz wolność. Wszystko jest w porządku dopóki zasady te dotyczą osób, które pragną ich dobrowolnie przestrzegać. Gorzej, jeśli narzuca się je wszystkim, bez wyjątku, niezależnie od poglądów i planów życiowych.
Świat i nasza cywilizacja pędzą do przodu. Współczesne społeczeństwa są coraz bardziej liberalne, wyzwolone i pozbawione elementu tabu. Tego procesu nie da się już zatrzymać. A już na pewno nie poprzez nakładanie zakazów i kar, co cofa nas o kilkadziesiąt lat… Moim zdaniem, kluczem jest tu przede wszystkim prawidłowa edukacja seksualna dzieci i młodzieży, uświadamianie i uczenie ich, że każdy wybór pociąga za sobą konsekwencje – mniej lub bardziej bolesne. Niestety, wyżej wymieniona edukacja jest u nas wciąż na bardzo niskim poziomie, a temat seksu w większości polskich domów to ciągle tabu.
Młodzi ludzie powinni wiedzieć, co robić, aby uniknąć niechcianej ciąży, jak się skutecznie zabezpieczyć etc. (Nie)wiedza na ten temat wśród polskiej młodzieży jest przerażająca. Młode dziewczyny często nie mają pojęcia, jak zabezpieczyć się przed niepożądaną ciążą, natomiast rodzice nie przyjmują do wiadomości, że ich dziecko może już współżyć. Dlatego tak bardzo istotne jest, aby właśnie w domach rozmawiało się na tematy dotykające strefy intymnej. W sposób mądry, rzetelny i ładny, bez straszenia, grożenia i potępiania.
Suma sumarum, kraje Unii Europejskiej, czyli kraje cywilizowane, obrały pewien kierunek, w którym podążają. Nie wstecz, w stronę zabobonów i zakazów, lecz w stronę rozwoju, coraz większej wolności jednostki i racjonalizmu. Nikt tego nie zatrzyma. Wszyscy chcemy żyć coraz bardziej nowocześnie i wygodnie. Co nie wyklucza szacunku do życia i rodziny. Bo wolność wcale nie oznacza zaniku rozumu i własnego zdania.