O tym, że ten dzień będzie Wielki i że może warto by się skoncentrować na nim, a nie na robocie, od której coraz bardziej chce się płakać, przypomniał Misiek. A ja jej dysfunkcyjnie odpisałam, że to będzie NASZE dziecko.
Ani Kocur (przyjaciel i eks), ani anonimowy dawca spermy z duńskiego banku nasienia, nie poczuwają się do ojcostwa/macierzyństwa bardziej niż ona, która najbardziej wspiera i się interesuje. Zresztą, interesuje się od 18 lat. I nie dziwi żadnemu z moich wyborów.
No dobrze. Będzie moje. Tylko i wyłącznie. Nawet panie w klinice zapisały już gdzieś sobie, że nie "państwo się staracie", tylko "pani się stara". I że "mąż" nie odda nasienia do badania, bo nie ma męża.
Niby XXI w. Niby Warszawa. I niby prywatna klinika, ale nadal jestem lekkim dziwolągiem.
Jutro idę na punkcję. Po blisko dwóch tygodniach wbijania sobie w brzuch zastrzyków z hormonów, idę na pobranie. Na czczo. Bez picia. Bez gumy do żucia. Za wielokrotność wypłaty, bo przecież nie pensji (bez ZUS-u, urlopu, etc.).
Komórek jajowych naprodukowałam z 18. W obu jajnikach, również tym prawym, niedrożnym. Nie wszystkie mogą się nadawać. Właściwie może się zdarzyć, że nie nada się żaden i in vitro będzie je można sobie co najwyżej obejrzeć, a nie zapłodnić nasieniem oddanym w Danii przez ciemnego blondyna z zielonymi oczami, bo "bruneta z brązowymi nie mamy, trzeba sprowadzać, a pani nie ma czasu".
Pani nie ma czasu od września. Tzn. od września wie, że go nie ma. Po 10 latach (tak, pierwszy raz ochota na bycie matką przyszła mi w wieku lat 24) starań (no, dwa razy przez pół roku z lekami) i liczeniem na wpadkę (bez zabezpieczenia), postanowiłam dopełnić diagnostyki niepłodności. Rok temu HSG (badanie drożności jajników) wyszło świetnie, AMH (rezerwa jajnikowa) było wysokie, macica prawidłowa. We wrześniu laparoskop ujawnił co innego. A raczej ginekolog, który dostrzegł to, czego sześciu przed nim nie widziało. Endometriozę. Taką, która przekreśla zwykle nadzieję na ciążę, przynajmniej tę naturalną.
Ba, taką, która z czasem przekreśla nadzieję na macicę.
"Jeśli chce pani zajść w ciążę, to teraz. I to bez bawienia się w inseminację. Od razu in vitro".
Więc poszłam do doktora R. i poprosiłam o in vitro nasieniem dawcy. A on, w przeciwieństwie do pań z kliniki, niczemu się nie zdziwił.