Niepodległy
Grażyna M. Grobelna
11 listopada 2014, 11:13·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 listopada 2014, 11:13Coraz więcej mówimy o niepodległości państwa. A czy MY - ty, ja, on, jesteśmy niepodlegli? Czy wychowujemy "niepodległe" dzieci? Przecież państwo to MY...
11-go nigdzie nie idę. Zgodnie z zalecieniem Premier doktor Ewy, zostaję w moim domowym bunkierku. Zamykam się na cztery spusty i... pomyślę sobie.
Kiedyś dzień
11-go listopada kojarzył się z dniem wolnym, z zamkniętymi sklepami, Mszą za poległych bohaterów i apelem pod pomnikiem. W telewizji transmitowano uroczystości warszawskie, a w pokoju obok czekało mnóstwo lekcji. Jakoś dzień toczył się bez fajerwerków i konfliktów zbrojnych na tzw. pamiątkę. Było spokojnie, zwyczajnie i nudnawo. No, może oprócz wojskowych defilad - pięknie chłopcy chodzą w tych mundurach, ach, ach, ach. Tego dnia było zupełnie tak, jakby ktoś stary odwiedził dom i trzeba było kulturalnie, trochę staromodnie, przyjąć zacnego gościa. Może obchodziliśmy to święto po prostu nieświadomie, kto wie? A może gdzieś wisiał lęk, bo "nigdy nie wiadomo"? My po prostu siedzieliśmy cicho w swoich domach. A może niespecjalnie wierzyliśmy w tę niepodległość lat '90-tych?...
Teraz do drzwi puka nowoczesny gość w nieco obwisłych portkach i nie wiadomo czego właściwie oczekuje i kim w ogóle jest. Czy ogarnia mnie chęć ugoszczenia go? Nie bardzo.
Można się przy nim poczuć niezręcznie i najzwyczajniej źle, bo wybrzydza, obraża mnie i je jak prosię. Najlepiej, gdybym się śmiała tak samo jak on, krzyczała te same słowa i bez przerwy szukała wroga. A ja nie chcę żyć w lęku, ani w przymusowej przyjaźni. Wystarczy, że zerknę za okno i już widać spuszczone, podległe, strachliwe, niechętne światu głowy. Te głowy boją się o jutro, zaciskając zęby uśmiechają się sztucznie. Kiedy trzeba, w obronie swojego "tu i teraz" mówią bardzo skomplikowane i modnie puste zdania.
A może by tak wreszcie ugościć Niepodległego, tak dla odmiany?
Ktoś Ty jest, Niepodległy? Czy ja Cię znam?
Gdzieś chyba go widziałam...
To ktoś, kto potrafi chodzić sam, ale nie chodzi samotnie. Niepodległy ma przyjaciół, którzy wiedzą, że żaden jego ruch nie zależy od ich kaprysu. Szanują go i odpłacają lojalnością za każdy objaw jego życzliwości.
Niepodległy ciężko pracuje i, myśląc o pojutrze, pracuje na jutro - dzisiaj. Każdego dnia wychodzi z domu i cieszy się słońcem i błękitem nieba. Jesienią zawsze ma przy sobie parasol - głupio byłoby pakować się pod czyjeś skrzydła. Niepodległy nieswojo by się czuł. Stojąc pod jednym parasolem nie można swobodnie podrapać się po głowie w geście rozmyślania. Czasem, owszem, trzeba skorzystać, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Niepodległy nie jeździ stopem. Jak go na nic nie stać, idzie pieszo.
Potrafi chodzić odważnie i... rozważnie, wybiera drogę, która wydaje się prowadzić do ważnego miejsca. Nie pcha się na grząski grunt, ale nie boi się wyzwań.
Zabiega o przyjaciół, ale nie za wszelką cenę. Ci, którzy oczekują wielkiej ceny, nie są przyjaciółmi.
Przed wyjściem na koncert prasuje koszulę, nie czeka, aż ktoś pożyczy mu na bilet. Wyraźnie mówi "dzień dobry".
Niepodległy wie czego chce, ale nie odbiera nikomu godności w imię realizacji swoich idei. Jako gość nie sprawia kłopotu, nie gada przy stole od rzeczy. W dyskusji na tematy ważne, nie boi się powiedzieć prawdy, nawet jeśli w konsekwencji nie dostanie ulubionego deseru.
Czy ktoś go w ogóle słucha? A może to za trudny kompan lub sąsiad?
Tylko takiego chce się słuchać i tylko z takim chce się przebywać. Takiego się podziwia, szanuje i kocha.
Zanim więc zaczną się miałkie dyskusje, pretensjonalne debaty, zanim do stołu zasiądzie głośnie prosię, trzeba by chyba pomyśleć. O sobie - Niepodległym.
Niepodległego życzę Polsce.
Niech się wreszcie z nim "ożeni"!