Pracodawcy już od dawna nie ograniczają się w poszukiwaniach odpowiednich pracowników do opublikowania ogłoszenia w gazecie i czekania na spływające CV. Klienci, dla których pracuję, jako rekruter, oczekują ode mnie, że wykorzystam szeroki zasób narzędzi, żeby zidentyfikować najbardziej interesujących kandydatów i zachęcę ich do wzięcia udziału w procesie rekrutacyjnym nawet, jeśli w danej chwili nie poszukują aktywnie nowego zatrudnienia.
Wśród tych narzędzi znajdują się portale internetowe. Przede wszystkim będą to strony o profilu zawodowym typu LinkedIn, ale coraz częściej zdarza się, że podczas poszukiwań headhunterzy korzystają z mediów społecznościowych, takich jak Facebook.
I tu zaczyna się zabawa. Co zrobić, jeśli natrafiamy na profil potencjalnie odpowiedniej na dane stanowisko osoby, która jednak oprócz kilku zwykłych selfie i filmów opublikowała wypowiedź powszechnie uznawaną za obelżywą?
Stop dla rasizmu Podobna sytuacja miała miejsce w Stanach Zjednoczonych. Została nagłośniona przez media w tym tygodniu. Podobna, ponieważ mężczyzna, który opublikował rasistowskie treści w internecie był już pracownikiem firmy, kiedy ta odkryła jego wypowiedź. Pracownik firmy Polaris Marketing Group, Gerod Roth, zrobił sobie zdjęcie w biurze z trzyletnim dzieckiem swojej koleżanki z pracy i wstawił je na swój profil na Facebook’u. Niestety, komentarze jego znajomych były dalekie od poprawnych. „Nie wiedziałam, że jesteś właścicielem niewolników’, „Pomóż nakarmić to biedne dziecko”, takie żarty pojawiły się pod wpisem. Na swoje nieszczęście, Roth odniósł się do jednego z nich określając trzylatka dzikusem („He was feral!).
Reakcja pracodawcy i poszkodowanych Wobec zaistniałych okoliczności, firma Polaris Marketing Group zdecydowała się zwolnić autora selfie, co zakomunikowała również na portal społecznościowym. Napisała, że sposób, w jaki chce prowadzić interesy odbiega dalece od sposobu, w jaki zachował się jej były już pracownik. Na pełne wsparcia komentarze nie trzeba było długo czekać.
Podobnie jak na te, skierowane do mamy dziecka, Sydney Jade, która w sieci rozpoczęła akcję promującą tolerancję. Oznaczyła ją hashtagiem „HisNameIsCayden”, prawdopodobnie, aby podkreślić, że jej maluch zasługuje na szacunek i ma na imię Cayden, a nie, jak złośliwie napisał jeden ze znajomych Rotha, Kunta Kunta Kinte.
Kluczowa kwestia Po aferze, jaką wywołały komentarze jego i jego przyjaciół, Roth zarzeka się, że nie jest rasistą, a nazywając malucha dzikusem chciał jedynie w sposób humorystyczny odnieść się do żywego usposobienia dziecka. Nie mnie osądzać, jakie były rzeczywiste intencje mężczyzny. Tak naprawdę nie to jest w opisanej historii najważniejsze. Istotne jest natomiast, że zwraca ona uwagę na ważne problemy.
Po pierwsze, na to, że w sieci pełno jest ludzi bez wyobraźni, o kulturze osobistej nie wspominając. Niestety, czasami są wśród nich nasi znajomi. Jeśli tak, reagujmy. Ucinajmy słowną agresję w zarodku. Po drugie, odwołując się do tytuły tekstu, powiedz sam, czy chciałbyś z kimś takim pracować lub kogoś takiego zatrudniać?
Ja nie. Dlatego uważam, że zdyskwalifikowanie kandydata, ponieważ na forum obraził kogoś ze względu na jego kraj pochodzenia czy kolor skóry, nie jest nadużyciem. Nawet, jeśli było to forum portalu społecznościowego. To nie ma znaczenia. Szacunek wobec odmienności i kultura osobista to wartości, jakimi kierują się szanowane firmy. Firmami z kolei kierują ludzie i to ludzie o różnych kolorach skóry i różnych wyznaniach.