Zapewne Quentin Tarantino, każdą z tych scen doprawiłby odpowiednio. Ja mogę jedynie cieszyć się (a może dziwić), że jeszcze żyję, a Quentin nie kształtuje rzeczywistości :) Zapnijcie pasy, może też często jeździcie tą kolejką.
Nr 1 Zadławienie
— Uważaj — krzyczę do córki, gdy widzę jak wygłupia się jedząc czereśnie — bo się zakrztusisz! — szkoda tylko, że gdy to bełkoczę, sama przypominam pieczonego prosiaka z jabłkiem w ryjku, bo całą paszczę mam pełną czereśni (boże jakie one dobre, tak musiałam wpakować do ust całą garść!). Efekt - nie zdążę nawet skończyć zdania, gdy sama zaczynam się krztusić i prychać. Punkt (nie dla mnie), po raz kolejny upominam dziecko, że nie gada się z pełną buzią — z pełną buzią. Brawo ja!
Quentin mówi (prawdopodobnie): — krztusząc się czereśnią upada efektownie i wpada głową we wnyki na niedźwiedzia. (też dobre i nie pytajcie, co w mojej kuchni robią wnyki na niedźwiedzia, Quentina byście nie zapytali).
Nr 2 Sieczka na szosie
— No gdzie Ty idziesz! — wciągam dziecko za rękę z powrotem na chodnik i zaczynam wykład. Nawet zajebiście mi idzie, bez krzyku, spokojnie tłumaczę, przykłady, a co się mogło stać, a jak się umawiałyśmy, że trzeba się zatrzymać, że idziemy za rękę , że... (jestem mistrzem wychowania, gratuluję sobie w duchu) szkoda tylko, że nie zauważyłam, że podczas manewru obróciłam się i wykład strzelam stojąc na drodze ;). Winna (co najmniej raz :-P).
Quentin mówi (na 99%): gdy już uratowała dziecko od potrącenia przez rowerzystę, sama ginie tragicznie pod kołami rozpędzonego amerykańskiego trucka (ujęcie drugie: szosa, upadający miś i damska torebka, czerwona pomadka efektownie stacza się do studzienki. Ciemność).
Nr 3 Salon przeznaczenia
— Ostrożnie! — wołam do młodszego, który przypomina zachowaniem Beara Gryllsa (z tą różnicą, że nie rozbiera się tak chętnie), właśnie wdrapuje się na fotel i ma na celowniku szafkę. Biegnę jak oszalała przez pokój — Powoli! — dodając i wtedy nie wiedzieć jak (?) potykam się o własną spódnicę (powoli, mhm) i przewracam przez nieśmiertelny zestaw mammut (ostrożnie - buhahahaha!) jak długa. Przez następną godzinę moje dzieci bawią się w odgrywanie sceny mojego upadku (w nieco przerysowany sposób).
Quentin mówi (melancholijnie): Gdy upadła jej jasne włosy przez chwilę zagrały refleksami w świetle słońca. Potem świat się zatrzymał i zobaczyła, że upada na nóż do listów/szpikulec do lodu/widły/albo wszystko na raz. (bardziej prawdopodobne są nożyczki z ostrzem do wycinania wzorków, ale co tam. Znając moje szczęście powinnam cieszyć się, że nie wpadłam na resoraka, który dowiózłby mnie na balkon i szybko na parter).
Nr 4 Sin Kitchen
Robimy obiad — ja z córką (5 lat) — ostrożnie, jest tutaj gorący garnek, tylko, że ona stoi 2 metry dalej, a ja wskazują parzę przedramię. Kroimy warzywa — musisz być ostrożna (wprawdzie nóż, którym operuje jest plastikowy, ale niechaj dziecię ma wpojone zasady bezpiecznego korzystania z noża i innych kuchennych gadżetów, a co!) — pamiętaj, żeby patrzeć co robisz, uważać na palce, bo się można skaleczyć — Ale, mamusiu... — i auuu! (moje auuu) Instrukcja udzielona w czasie, gdy na trubo biegu siekałam cebulę. — notorycznie mi się to zdarza (nie poszatkowane paluchy, a upominanie w kuchni w imię bezpieczeństwa, gdy sama igram z ogniem - czasem dosłownie).
Quentin mówi (z szaleństwem w oku): Nóż szefa kuchni (wielki) w szoku wypada jej z ręki i wpija się w czaszkę, pada trupem i wpada do otwartej przypadkiem zamrażarki, drzwi zatrzaskują się z łoskotem, znajdują ją po tygodniu w dolnej szufladzie (hihihihi).
Sceny można by mnożyć — śliska/mokra podłoga, nie pędź tak, uważaj, przestań...
Złapałam się ostatnio na wzmożonym działaniu trybu matka-upierdliwa. Moralizatorka. Czyli wszystko, co uważam za beznadziejne w rodzicielstwie - tak, jestem czasem (może zbyt często?) hipokrytką. No cóż, nie wiadomo kiedy to się stało. O ironio, okazuje się, że zgodnie z założeniem owo gderanie na dzieci wywołuje autoślepotę (udowodniono powyżej).
Sama przed sobą obiecuję, że w trosce o życie własne (oraz dzieci swoich, cudzych i zwierząt domowych) ograniczę gderanie do poziomu niezagrażającego życiu rodzica.
PS: Błagam nie piszcie, że nigdy Wam się nic na nutę rodzicielskiej hipokryzji nie zdarzyło!