Sobota. Siedzimy sobie w knajpce na gdyńskim bulwarze. Popijamy zimna lemoniadkę i wcinamy lody. Pełen relaks i spokój, no czil grill po prostu. Tylko te dziwne uczucie jak swędzenie po ukąszeniu komara, ze coś jest nie tak, coś nie gra. Tak jakbyśmy zostawili włączone żelazko wychodząc z domu. O co chodzi!?
Nagle zrywam się na równe nogi:
- Jezu!! Ludzie!! Dziecko nam ukradli! No był przed chwila i go nie ma!
Wszyscy wokół zerwali się w panice i zaczęli dopytywać jak to, gdzie, kiedy? Ktoś wyciąga telefon i dzwoni na policje. Od razu przybiega manager tego przybytku. Chce pomóc, zaraz przejrzymy monitoring i zobaczymy co się stało. Inni rozbiegają się po okolicy, żeby szukać zaginionego dzieciaczka. Pytają jak był ubrany? To nieważne. Łatwo poznać, bo to po prostu najpiękniejsze dziecko na świecie. Jak go zobaczycie to od razu będziecie wiedzieć, że to on. Ogólnie wszyscy są bardzo pomocni i pocieszają nas, żebyśmy się nie martwili bo synek na pewno zaraz się znajdzie.
- Wie Pan, jestem babcią i mogę sobie wyobrazić co Pan czuje, ale… - pociesza nas starsza kobieta. Tylko, ze ja już jej nie słucham. Babcia? Powiedziała babcia?
- Aj, przepraszam wszystkich za te zamieszanie! Zapomniałem, ze zostawiliśmy synka z dziadkami na weekend…
Czyli, pierwszy wolny weekend od dwóch lat. Mamy tyle możliwości, że chyba pójdziemy posiedzieć sobie na placu zabaw, do naszej strefy komfortu.