Wieczór. Jasiek śpi, więc Państwo mają relaks. Siedzę rozwalony na kanapie, wsuwam czekoladę i stukam coś na komputerze. Dż. wróciła właśnie z siłowni i opowiada mi o ćwiczeniach noszących enigmatyczną nazwę crossfit. Z lekka zainteresowany odpalam YouTube żeby zobaczyć o co dokładnie kaman.
Klikam pierwszy lepszy filmik z instruktorem, który pokazuje i opowiada, opowiada i pokazuje, pokazuje…. Tylko, że ja już go nie słucham. Mój wzrok przykuł właśnie inny film o cudownym tytule „14 minut dziennie, zmieni Twoje ciało”. Odpalam. Dwóch gości wykonuje pierwsze ćwiczenie.
- Spoko, to jest łatwe – mówię. Po 30 powtórzeniach pokazują drugie ćwiczenie. - To też dałbym radę zrobić – kwituje. Potem jest trzecie, czwarte i piąte. A ja za każdym razem mówię to samo – dałbym radę, nie jest trudne, itd.
Wtem pod moją z lekka siwą czuprynę zawitała szalona myśl – A może ja też zacznę sobie ćwiczyć te 14 minut dziennie!? To nie jest długo, tyle czasu akurat to ja mogę poświęcić. A jeśli jeszcze ma być taki efekt, to już w ogóle – rozkminiam sobie. I już widzę oczami wyobraźni te moje muskularne ramiona, stalowe mięśnie brzucha jak u Chodakowskiej i klatę jak w ostatniej reklamówce Biebera. Zapalony do pomysłu oglądam spokojnie dalej te ćwiczenia, które… zawyżają poprzeczkę. Kolesie zaczynają powoli wyglądać na zmęczonych.
- Kurde, ale my chyba nie mamy takiej karimaty, a na podłodze to nie bardzo, bo będę się ślizgał – zapytuje Dż.
- To jest taka specjalna mata, żeby się nie ślizgała – dostaję szybką odpowiedź.
- Ehh, no właśnie. To trzeba byłoby kupować…
Ogladam dalej… Widać, że te ćwiczenia dały już kolesiom w kość. Ja już od samego oglądania zaczynam odczuwać te bóle mięśni brzucha i grzbietu, czuję zmęczone pompkami ramiona i te mdłości, które pojawiają się przy nadmiernym wysiłku dla organizmu.
Nagle zerkam na pasek z czasem, ile jeszcze będzie trwała ta mordęga, bo ja już ledwo daję radę. Byłem przekonany, że to już pewnie końcówka, a tu trach! Minęły dopiero 4 minuty!? Niemożliwe! Szarlataneria jakaś, czy co!? Tyle to ja nie dam rady, i ta karimata, której nie mamy...
- Etam, po co mi to – odpowiadam spokojnie łamiąc kolejną kostkę czekolady…