Rynek starego miasta w lipcowe sobotnie popołudnie. Wszędzie pełno ludzi jak w mrowisku, ogródki piwne pękają w szwach, grajki brzękają gdzieś po kątach. Ogółem jesteś przekonany, że Twój "pociech" szybciej zasnąłby na koncercie zespołu rockowego niż tutaj.

REKLAMA
Bądź co bądź, ale masz już trochę doświadczenia no i przecież znasz swoje dziecko. Gdy tylko kończysz tę myśl zauważasz, że maluch śpi. Na początku nie wierzysz. Upewniasz się szybkim szelestem torby z chrupkami i znanym tylko Wam kodem "Am, am?". Odpowiada Ci cisza. Dla pewności jeszcze jak niewierny Tomasz zaglądasz do wózka, ale wszystko wskazuje na to, że jednak śpi.
Szok szybko przechodzi w konsternację i panikę. "Pociech" śpi, a Ty stoisz w sercu starówki i musisz się z niej wydostać, aby ta chwila trwała dłużej niż 5 min. Trochę jak w filmie przygodowym, gdy główny bohater znajduje się ciemnym pomieszczeniu i szuka po omacku włącznika światła. Gdy go znajduje i pstryka okazuje się, że otaczają go setki węży, a drzwi do wyjścia są bardzo daleko. Zaczyna się ekwilibrystyka opuszczenia wężowiska. W tym przypadku robisz to samo, delikatnie i nieśmiało jak z bombą. Każdy Twój nieostrożny ruch uruchomi detektor.
Jest dobrze - myślisz, kostka w miarę równa, maluch oswoił się już z hasałem i oddycha miarowo. Damy radę. Po drodze mijasz innych młodych rodziców. Mijają Cię ze swoimi krzyczącymi pociechami, które akurat wsmarowują w siebie lody jakby to był balsam do ciała. Na ich twarzach widzisz zazdrość lub szacunek wyrażany za pomocą delikatnego skinięcia głową.
Jest dobrze, jest dobrze - powtarzasz jak mantrę. Jesteś już w połowie drogi i nagle miękną Ci nogi. Jakieś 20 metrów przed Wami, zza rogu wyłania się grupa niemieckich turystów. Cedzisz przez zęby kilka inwektyw. Z szybkiej analizy wynika, że to są emeryci i tak głośno pieją z zachwytu nad miejscem, w którym się znaleźli, że nie ma sensu się z nimi konfrontować. Nie macie szans na wyjście z tego obronną ręką. Do konfrontacji zostało już tylko jakieś 10 metrów, już słyszysz kwadratowe słowa ich języka. Teraz cieszysz się, że to emeryci, bo idą wolno, a Ty zyskujesz czas na znalezienie rozwiązania. W panice odbijasz w lewo i znajdujesz opuszczoną ławeczkę w cieniu. Zimny pot cieknie Ci po plecach. Niewiarygodne, ale udało się.
To jednak nie oznacza jeszcze pełnego sukcesu. Teraz przychodzi czas na szybką analizę schronienia. Cień? Jest! Potencjalne zagrożenie w promieniu 10-20 metrów? Brak! Cały czas musisz jednak zachować pełne skupienie. Przewidywać i eliminować wszelkie potencjalne zagrożenie. Jesteś jak gazela, która wyszła na spacer ze swoim potomkiem na łąkę, gdzie w każdej chwili może dopaść Was drapieżnik.
Nagle czujesz na sobie czyiś wzrok. Zerkasz kątem i widzisz żula. Ot, typowy żul ławkowy, który zalega na niemal każdej starówce. Widać, że wrósł już w to miejsce, jest u siebie. Wygląda jak król, który łaskawie zerka na swoich poddanych. Siedzi dumnie na ławce, przekłada nogę na nogę i z gracją ulicznego dżentelmena spluwa siarczyście na chodnik. Cały czas mi się przygląda. Od razu widać, że właśnie łowi swoją zdobycz, wybiera najsłabsze ogniwo.
Doskonale zdaje sobie sprawę, że do spacerujących nie ma co podchodzić, bo i tak nie zatrzymają się w miejscu, aby wysłuchać co ma im zaoferowania. Dlatego poluje na tych siedzących, to jest łatwiejszy łup, oni tak łatwo nie uciekną.
Wstaje, poprawia spodnie, mlaszcze i rusza w moją stronę. A ja wiem, że idzie do mnie. Już się cieszy, już podskakuje jakby zobaczył dawnego znajomego, z którym nie widział się latami. Nie wiem dlaczego ja zawsze przyciągam żuli jak magnes. Na sali może być setka osób, a żul zawsze i tak podejdzie do mnie. Jak zombi, który wyczuje żywego człowiek w promilu kilometra. On po prostu wie, że dzieciuch śpi i nawet nie będzie musiał nic mówić, wystarczy, że się zbliży, a ja obsypię go złotem, aby zniknął jak najszybciej.
A tu niespodzianka! Żul skręca nagle w prawo i zatrzymuje się przy ławce, na której przycupnął śmieszny hipster. Staje przed nim i zaczyna swój monolog. Widać, że stosowana przez niego taktyka została już wielokrotnie przetestowana. Gra vabank. Będzie tak długo męczył chłopaka aż ten wstanie i ucieknie przeklinając go pod nosem lub po prostu da mu te drobne.
Obserwuje jeszcze te sytuację przez chwilę, ale kątem oka widzę zbliżającego się w moim kierunku grubasa. Jest sam i ma w uszach słuchawki. Uznaję go zatem za niegroźnego. Staje obok nas w odległości 2 metrów. W tym czasie, żul przemierza już drogę powrotną w kierunku swojego ławkowego tronu, a w wysuniętych rękach dzierży monety. Jego twarz skąpana jest w tak błogiej radości jakby wygrał drugą wątrobę. Siada i rozpoczyna proces namierzania ofiary od nowa. A pokonany hipster siorbie smutnie Fritz Colę i udaje, że sytuacja sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca. To się wcale nie wydarzyło.
Zerkam do wózka, a tam miarowy oddech i kraina snu. Nagle gruby wyjmuje z uszu słuchawki. Robi to z taką energią, że prawdopodobnie nie będzie miał już siły wrócić do domu i zaczyna się drzeć. - Kaśka! Kaaaaśśśka! Tutaj jestem! Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy stanęła przed nim wykrzyczana, patykowata Kaśka. Cały w panice zerkam do wózka i widzę nerwowe kręcenie i szamotanie się. Gruby znalazł się właśnie na mojej czarnej liście. Już ja go sobie zapamiętam.
Jak mogłem w ogóle przeoczyć takiego konia trojańskiego, który przeprowadził swoją akcję dywersyjną w najprostszy możliwy sposób!? Na szczęście kręcenie się ustało, a z wózka ponownie słyszę miarowy oddech. Gruby z Kaśką odchodzą w drugą stronę. Wyglądają z daleka jak Flip i Flap. Szybka ewakuacja i tak nie zmieni tego, że Gruby ma u mnie przesrane.
Tymczasem, tuż obok wózka wylądował mały ptaszek, który zerka na mnie przyjaźnie i skubie coś z ziemi. Robi ciche ćwir i odlatuje. W tym samym momencie z wózka dochodzi znajome plaśnięcie oznaczające wyplucie smoka, które może oznaczać tylko jedno... Ptak trafia na czarna listę, tuż nad Grubym...