Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak kibicowałam. I nie, nie mam na myśli polskich siatkarzy, chociaż za nich, rzecz jasna, również trzymałam kciuki bardzo mocno.
Od momentu, gdy obejrzałam film Łukasza Palkowskiego o trzech latach z życia prof. Zbigniewa Religi, nie potrafiłam sobie wyobrazić, by jakikolwiek inny tytuł wygrał tegoroczny festiwal w Gdyni. A "Bogowie" nie tylko zdobyli Złote Lwy (oraz kilka innych statuetek), ale też nagrodę dziennikarzy oraz nagrodę publiczności. I to jest rzecz autentycznie niespotykana, bo gdyński festiwal jest – jakby nie patrzeć – festiwalem narodowym, a polskie kino lubi miłość do kina wystawiać na ciężkie próby. A tu proszę, taka jednomyślność. I tak jak werdyktami jurorskimi nie przejmuję się jakoś specjalnie, to tym razem łza mi się w kąciku zakręciła.
Bo "Bogowie" to film udany na właściwie każdym poziomie. Dramat i humor zostały tu odpowiednio odmierzone i wyważone. Bez popadania ani w ponurą beznadzieję, ani przegiętą groteskę, co w przypadku dzieła, którego akcja toczy się w połowie lat 80. XX wieku, było pułapką przepotężną. Druga sprawa – dialogi. Ależ one zostały fajnie napisane! Z jakim biglem i wyczuciem ironii! Polecam wsłuchać się zwłaszcza w przemowę partyjnego aparatczyka na temat trucicielki Jadzi. Tam po prostu znalazło się wszystko: koszmar, absurd, peerelowski bezsens, a człowiek i tak płacze ze śmiechu. O obsadzie rozpisywać się nie będę, bo to temat na oddzielny wpis, powiem tyle, że żaden komplement pod adresem Tomasza Kota nie jest przesadzony.
I wreszcie rzecz chyba najważniejsza – treść. Tu powtórzę to, co napisałam o "Bogach" na gorąco, zaraz po obejrzeniu filmu na moim fejsbukowym profilu: wiele filmowych biografii potyka się na tym, że skupiają się na człowieku i tylko na nim, zamiast człowieka potraktować jako pretekst, by opowiedzieć o czymś więcej. "Bogowie" szczęśliwie omijają tę rafę, bo są przede wszystkim opowieścią o pasji życiowej. Pasji, która budzi zazdrość i daje sens życia bezwzględny. Pasji, która jest przekleństwem, bo niesie w sobie egoizm i pychę, a w konsekwencji izolację i samotność. Pasji, która napędza, nawet gdy się już jedzie na oparach. Rytm pasji, to rytm tego filmu. I to jest chyba w nim najfajniejsze.
I jeszcze jedno: nie znam się na metodologii dynamiki internetu, ale zakładam, że jeśli na temat jakiegoś zjawiska powstają memy, to znaczy, iż jest to zjawisko głośne i zaprzątające uwagę ludzkości. A o "Bogach" właśnie zaczęły powstawać. Te dwa nawinęły mi się jako pierwsze.
Do premiery zostało jeszcze trochę czasu, film wchodzi na nasze ekrany 10 października, ale już teraz warto rezerwować sobie wolny wieczór. To naprawdę jest film, który kradnie serce.