W moim domu rodzinnym nie unikano trudnych tematów. Nie zbywano mnie żadnym: „Jesteś na to za młoda" czy „To temat nie dla dzieci". Może właśnie dlatego nigdy w życiu nie zbyłam mojego dziecka beznamiętnym: „Porozmawiamy o tym, jak będziesz starsza". Nigdy też nie odesłałam do ojca, by wytłumaczył. Każdy ma swój patent na wychowanie. Ja mówię moim dzieciom wiele. Często owijam w bawełnę, często kręcę się wokół własnego ogona, ale ostatecznie dochodzimy do sedna. Nigdy nie zamiatam pod dywan i nigdy nie bagatelizuję żadnego pytania.
Staram się odpowiadać rzeczowo, wyczerpująco. I prawie zawsze odpowiadam zgodnie z prawdą. No, może tylko w kwestii istnienia świętego Mikołaja jestem nadal twarda i kłamię jak z nut, że starszy gruby facet z białą brodą, z wielkim nochalem i w zabłoconych buciorach co roku wpada do nas i zostawia pod choinką prezenty. Przy okazji pożerając z domowej spiżarni pokaźną porcję pierniczków.
Staram się zawsze dostosować swój język i przekazywane prawdy do wieku pytającego i do jego dociekliwości. Zawsze chcę, aby mój mały rozmówca widział we mnie wyrocznię i wierzył w absolutnie każde wypowiadane przeze mnie słowo. Dlatego też, aby nie zaplątać się zbytnio w matactwach - nie opowiadam bajek i nie fałszuję rzeczywistości.
Pamiętam pierwsze trudne pytanie: „Co się ze mną stanie, kiedy już umarnę?" Pytanie o tyleż kłopotliwe, co naturalne, pojawiło się w okolicach czwartych urodzin mojej córki. Odbyłyśmy całą długą dyskusję na temat tego, co to jest dusza i co też ma ona wspólnego z ciałem. Opowiedziałam historię o ubranku (ciało), które po śmierci się odkłada do szafy (grób) i o ptaszku (dusza), który ulatuje w niebo. Jedni wierzą, że ptaszek zostaje w niebie, a inni, że znajduje sobie nowe ubranko... . „A czy jak ja będę chciała wyjść z tej trumny, to mnie będą piłą kroić?". Uprzedzając Państwa pytania- nie, moja córka nie ogląda horrorów, nie czytam jej oryginalnych wersji baśni braci Grimm, a w owym czasie była na etapie tylko i wyłącznie „bezpiecznych" bajek z Mini Mini. Ot - wyobraźnia... „Nie, kochanie, nikt nikogo nie kroi, bo ciałko z trumny nie wychodzi, tak jak twoje sukienki też same z szafy nie wychodzą”.
Na pytanie: „Skąd się biorą dzieci?" i kolejne w stylu : „No ale jak te robaczki od taty przechodzą do brzucha mamy?" nie musiałam długo czekać, bo tuż po skończonych 5 urodzinach oznajmiliśmy wraz z mężem naszej córce, że będzie miała brata. Wsparła nas przy tym bardzo fajna książka, rodzaj komiksu dla małych dzieci, w dość dokładny sposób pokazująca dzieciom historię pewnego spotkania plemnika i jajeczka, a potem pełne zawiłości 9 miesięcy w brzuchu mamy.
Na wątpliwości „A jak to będzie jak już ten mój brat będzie z nami?" odpowiedź była nieco trudniejsza. Ale wierzyłam, że jeśli będę rzeczonego brata od samego początku przedstawiała jako kogoś bliskiego, jako przyjaciela na całe życie i jako osobę, dla której Starsza Siostra jest najważniejszą osobą na świecie, a nie jak Obcego, który od teraz zaanektuje 3/4 domu i w całości mamę i tatę - będzie musiało być dobrze!
Ale wczoraj po raz pierwszy w życiu pojawił się problem. Jak odpowiedzieć dziecku na pytanie: „Co to jest to Auschwitz i czemu cały dzień o tym mówią?" I jak się okazało TO akurat pytanie to jeszcze małe miki w porównaniu z tym, które się pojawiło jako naturalna kolej rzeczy. „A czemu oni tak strasznie nie lubili tych ludzi i ich zabijali?"
Trudno jest opowiedzieć dziecku, które ma 7 lat, czym był obóz w Auschwitz...
Zdałam sobie sprawę, że pewnych rzeczy my dorośli sami nie potrafimy pojąć. Dlatego tym trudniej nam samym opowiedzieć dziecku o rzeczach, których my sami, rodzice, dorośli nie umiemy sobie wytłumaczyć. Bo żaden racjonalnie myślący człowiek nie jest w stanie pojąć skąd w człowieku bierze się tak ogromny potencjał nienawiści i chęci czynienia zła. Po raz pierwszy pragnęłam uniknąć za wszelką cenę uniknąć odpowiedzi na krępujące pytanie. Zbyłam ją krótkim: „To był taki obóz, takie miejsce, gdzie w czasie wojny, źli Niemcy zabijali ludzi”. I czym prędzej zmieniłam temat.
Nie, nie umiałam odpowiedzieć siedmiolatce czym było Auschwitz tak, by zasypiając nie miała przed oczami tragicznie wygłodzonych i wycieńczonych szkieletów, z obłąkanym wzrokiem. Tak, by słysząc o konflikcie za naszą wschodnią granicą nie wystraszyła się śmiertelnie na samo słowo „wojna" i by na słowo „rasizm" czy „antysemityzm" nie słyszała krzyku dzieci wyrywanych z ramion matek przy brami wejściowej z napisem Arbeit Macht Frei. A z drugiej strony - tak, aby miała świadomość historii i ogromu tragedii, jaka wydarzyła się tuż obok, nie tak dawno temu... I aby miała świadomość, że – jak już pisał Albert Camus – „bakcyl dżumy nigdy nie umiera...". Tak, by przez całe swoje młodzieńcze i później dorosłe życie miała szacunek dla każdej istoty ludzkiej, niezależnie od koloru skóry czy wyznawanej religii. Tak, by pamietała, że tylko od nas samych zależy, jak daleko zło może wkroczyć w nasze życie. Może Państwo macie inne pomysły. Ja ich wczoraj nie miałam.