Blog modowo-parentingowy to naprawdę regularna, intensywna bitwa z myślami. Kończy się jedna sesja, a już w głowie kotłują się wizje następnych wpisów. Dziś opowiem Wam skąd biorę inspiracje na kolejne historie zatrzymane w kadrze.
Czytać, czytać, czytać…
Ciężko się obejść bez regularnego przekopywania się przez sieć. Czytania masy artykułów, poradników, przeglądania czasopism, namiętnego śledzenia Social Media. Docieram też do zagranicznej blogosfery. Inne kultury potrafią działać na wyobraźnię. Drobny szczegół nie raz potrafi dać takiego motywacyjnego „kopa”, że nie mogę przestać przez długie godziny kombinować jak tu go nie wykorzystać. :-) Ten „głód” mija dopiero po zrealizowaniu sesji. Pamiętaj jednak, że nie chodzi o kopiowanie. I nigdy nie staraj się tworzyć dokładnie tego co już ktoś zrobił. Ciężko poprawić pierwowzór, a dodatkowo raczej mało w tym kreatywności. Zawsze dodaj coś od siebie.
Nie zostawiaj wszystkiego własnej wyobraźni. Oczywiście to ona jest najważniejsza. To tak jak z fotografią. Liczy się praktyka, ale szczypta wiedzy ułatwia zadanie w realizacji założeń jak to mawia mój mąż. :-) Sezonowe trendy to nie fanaberia. Warto z nich czerpać, zachowując jednocześnie niezbędny umiar, by starczyło miejsca na Twoje trzy grosze. :-)
Marzenia
Możesz bardzo dużo czytać, ale jeśli skoncentrujesz się tylko na tym, trudno Ci będzie zaskoczyć stylizacją. Inspirować otaczających Cię ludzi. Moje pomysły zaczynają się od marzeń. Zawsze. W głowie powstaje iskierka, zalążek czegoś do końca nieokreślonego. Potem próbuje z tej pierwotnej idei zbudować atrakcyjny całokształt. Czy się udało widzimy dopiero w momencie, gdy selekcjonujemy zdjęcia. Jakiś tam obraz mamy co prawda w trakcie sesji. Obserwujemy jak zachowuje się Chichotka (nastrój, samopoczucie, stan fizyczny). Jak widzę, że Mała ma gorszy dzień zwyczajnie przekładamy sesję. Na szczęście jak dotąd tylko raz spotkała nas taka sytuacja. :-) Wiecie – etap ząbkowania trwa dość długo i czasem zwyczajnie ogranicza możliwości działania.
Efekt marzeń
Czas przejść do inspiracji tego posta. Bardzo chciałam zorganizować sesję w stylu „jaka mama taka córka”. Szczególnie w zagranicznej blogosferze i mediach społecznościowych można oglądać piękne fotografie prawie identycznie ubranych mam i ich córek. Wygląda to wręcz obłędnie. Chciałam sprawdzić jak to wyjdzie u nas. Chichotkę planowałam na taką sesję ubrać w pikowaną sukienkę Mosquito. Problem polegał na tym, że znalezienie takiej samej dla mnie było naprawdę trudne. Sukienka ta nie jest już dostępna w sklepach, dlatego skoncentrowałam się na poszukiwaniach w serwisach aukcyjnych i ogłoszeniowych. Po kilku tygodniach poszukiwań wreszcie trafiłam! Zamówiłam sukienkę w błyskawicznym tempie, bo bałam się, że ktoś zaraz zgarnie mi ją sprzed nosa. :-) Jak już dotarła mogłam przejść do ostatecznych przygotowań. Wybór miejsca, wyczekiwanie odpowiedniej pogody, wybór godziny (zależało nam, żeby na miejscu nie było wielu ludzi).
Tak właśnie wygląda cały proces. Jeden pomysł, a realizacja to wielogodzinne przygotowania. Nigdy jednak nie rezygnuje z tego co sobie założę. I jestem mega happy z efektów tej sesji. :-) Pewnie, jeszcze nie raz wykombinuję sesję w podobnym klimacie. Bo przecież jaka mama taka córka. :-)