"Daj mi 2 tygodnie, to nie takie proste to wszystko zakończyć” - powiedział Z. (Z. czyli Zdradzacz).
Odetchnęłam z pewną ulgą, bo nie powiedział przecież, że odchodzi tylko wyraźnie zakomunikował, że chce zakończyć ten romans. CHCE.
„Ale też nie powiedział, że chce być ZE MNĄ” przeleciało mi przez myśl i od razu wyrzuciłam tę myśl z głowy.
Myślę, że każda z nas na jakimś etapie życia się łudzi i nie chce przyjąć niewygodnych/ niemiłych faktów do siebie. To prawda, powiedział, że potrzebuje 2 tygodnie, ale z drugiej strony na co mu 14 dni? Żeby się z nią pożegnać? Żeby nacieszyć się jeszcze, a może to tylko odwlekanie, przeciąganie w czasie bo tak mu wygodnie jest przecież – jest żona i jest kochanka... jest pranie gaci w domu (żona upierze przecież) i eskapady z kochanką. Żyć nie umierać. Czego chcieć więcej?
Najpierw z ulgą się zgodziłam na te dwa tygodnie, a potem poszłam pobiegać - chociaż wtedy mogłam zapomnieć na chwilę o tym moim pochrzanionym życiu, niewiernym mężu, dwulicowej koleżance... Zresztą trochę endorfin się przyda zwłaszcza, że ostatnimi tygodniami cierpię na ich potworny niedobór.
Truchtając sobie zaczęłam na nowo międlić całą sytuację – co powiedział Z., dlaczego TAK powiedział, a nie inaczej, jak się zachowałam ja (beczałam jak zwykle cholera jasna) a jak powinnam się zachować (obojętnie, wyniośle). I ta ostrzegawcza żaróweczka, która gdzieś tam się świeciła, zaczęła teraz nieźle dawać mi po oczach – po co mu 2 tygodnie? Panowie, jeśli to czytacie – po co Wam 2 tygodnie? Wy też tak mówicie swoim żonom w sytuacji, gdy decyzję już dawno podjęliście tylko...
No właśnie – o co chodzi? Strach? W to jakoś ciężko mi uwierzyć, bo niby czemu mielibyście się bać swojej zapłakanej żony, która tylko czeka aż zapewnicie ją o swojej miłości i wrócicie na łono rodziny. Kolegom już zdążyliście się wyżalić jaką to niedobrą żonę macie i jakie teraz szczęśliwe życie wiedziecie w ramionach kochanki. A może to jest tak, że skoro już powiedzieliście A to trzeba powiedzieć B i nie ma mowy o wycofaniu się?
Nie wiem, jedyne co udało mi się wydusić od Z. to to, że było mu tak wygodnie. No tak, nie dziwię się – tu żona, dzieci, stabilizacja a tam motyle w brzuchu i inne atrakcje.
Choć też i wyczułam lęk, bo przecież ona będzie z czasem naciskać na jakąś formę legalizacji związku (choćby wspólne zamieszkanie) a Z. widać na razie nie chce żadnych związków tylko takie spotkanka co jakiś czas. No cóż, tak dobrze to chyba nie ma. A może to tylko mój wyobraźnia?
Truchtanie na świeżym powietrzu rozjaśniło mi trochę w głowie i stwierdziłam, że ja chcę wiedzieć już, teraz a bynajmniej nie za 2 tygodnie. Szanowny Z. został postawiony pod ścianą, nerwowo zaciągając się papierosem wydukał: „Chcę się z nią spotykać”
Wszystko ze mnie uszło, jak z przebitego balona. Gdzieś podświadomie się spodziewałam, że usłyszę te słowa ale do samego końca miałam tę głupią nadzieję.
Powiecie, ależ to było do przewidzenia bo nawet nie wspomniał, że kocha, że mu zależy na Tobie Żono. Fakt, nie powiedział nic takiego a to już wiele mówi. Ale czasem nie chcemy tego widzieć... i już.
I po co było mydlić oczy tymi 2 tygodniami panie Z.? No po co?