Reklama.
Nigdy nie mówię do swoich uczniów po polsku podczas zajęć, również kiedy mijamy się na szkolnym korytarzu, czy na ulicy. Kiedy jednak zdarzy im się usłyszeć jak rozmawiam z szefostwem szkoły albo z żoną przez telefon, zawsze dziwią się i mówią, że „po polsku” jestem zupełnie innym człowiekiem. To prawda, a co więcej, przekłada się na to, jak traktuję swoje dzieci. Oprócz czteroletniej córki, nad której dwujęzycznością pracuję od „brzucha” i do której mówię wyłącznie po angielsku mam piętnastoletniego pasierba, którego edukacją zająłem się, gdy miał lat osiem. Dwujęzyczny eksperyment z Weroniką rozpocząłem dwa lata później, a przejście na angielski z naburmuszonym dziesięciolatkiem byłoby niewykonalne. Żeby nie było krzywdy, Adam trafił za to do mojej grupy nastolatków w szkole. Na marginesie – moje nastolatki są świetne i wracają jak bumerang, lada chwila zaczynamy trzeci rok współpracy.
Wracając jednak do „drugiej duszy”: wydaje mi się, że mówiąc po angielsku jestem mniej nerwowy, bardziej skory do kompromisów i dowcipniejszy, acz w typowo angielski, uszczypliwy sposób. Nie jestem w tym odczuciu odosobniony, internetowe poszukiwania potwierdziły moje wrażenia. Wielu rodziców w dwu i trzyjęzycznych rodzinach podziela moje obserwacje. Nie widzę w tym nic złego. Jest to naturalna konsekwencja – wraz z obcym językiem przekazujemy dziecku elementy obcej kultury. Ta angielska jest osobliwa, z jednej strony obarczona ciężarem kilkusetletniej tradycji, a z drugiej niesłychanie szybko rozwijająca się, będąca źródłem, według którego kształtuje się kultura innych krajów, w tym naszego. Chętnie opowiem Wam o charakterystycznych elementach tej kultury, które będziecie mogli wykorzystać w swoich językowych eksperymentach i sprezentować coś wyjątkowego Waszym dzieciom.
To co, działamy?