Znaleźć właściwego człowieka
Anka Górska
26 marca 2015, 16:19·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 26 marca 2015, 16:19Artur wrócił na salę ćwiczeń do swojej pierwszej Cioci. Matka odzyskała trochę spokoju ducha i upewniła się, że nie jest wariatką i że nie musi się cieszyć z tego, co ma, skoro może mieć więcej. STOP! Nie - ona może mieć więcej, a jej syn może mieć to, co wszystkie dzieci.
- No tak, trochę się chwieje, ale czego się pani spodziewa, po takim wcześniaku?
- Proszę pani, na to, co on przeszedł to i tak jest bardzo dobrze.
- No! Pięknie sobie poradził. Czepia się pani dzieciaka.
- Niech się pani cieszy, że żyje, mówi i chodzi.
To słowa, które zdarzało mi się słyszeć od różnych ludzi, w tym od kilku specjalistów, którym w ciągu ostatnich 6-8 miesięcy wspominałam, co mi się nie podoba w moim synu. Tak, są rzeczy, które mi się w nim nie podobają. Nie podobają mi się w tym sensie, że się niepokoję, że wiem, że nie są prawidłowe. Dlatego szukam pomocy, próbuję zainteresować specjalistów moimi obawami, żeby powiedzieli mi, co robić, gdzie się udać, jak mu pomóc. Tymczasem, miałam wrażenie, że część z tych ludzi traktowała mnie, jak matkę, której się auto nie podoba, bo miało mieć alufelgi, a ma plastikowe kołpaki.
Doszło do tego, że gotowa byłam uwierzyć w to, co mówią i pogodzić się z tym, że trudno, tak jest i lepiej nie będzie...
Dodam, że jesteśmy rodzicami, którzy nie mają w tej chwili wobec dzieci żadnych oczekiwań, w kontekście tego, kim to one nie muszą być, jakich studiów nie skończyć itp. Patrzenie na dziecko, które walczy o życie, odziera rodziców z takich ambicji. Jedyną ambicją jest - żeby było zdrowe. A owo "zdrowe" nie sprowadza się do pragnienia, by omijały je choroby, ale też, a może przede wszystkim - żeby było samodzielne, żeby mogło chodzić do normalnej szkoły, bawić się z rówieśnikami tak, żeby się nie wyróżniać i nie być skazanym na ostracyzm. O to toczy się nasza walka.
Tym samym, kiedy widzę, że mój syn, po roku chodzenia, nadal stawia nogi, jakby wstał z podłogi wczoraj, jeśli widzę, że chwieje się wstając z tej podłogi, że lubi się przytrzymywać, że nie lubi biegać... niepokoję się i szukam porady i pomocy u specjalisty, ponieważ chcę dać mojemu dziecku szansę na to, aby nie był niepełnosprawny.
Ale słyszę, że... patrz wyżej.
Mam trochę takie odczucie, że sporo specjalistów trochę tak traktuje wszystkie dzieci z niedoborami i niepełnosprawnościami - dziecko takie już jest, trzeba się z tym pogodzić, jest mi przykro. Ale przecież naprawdę można, a nawet trzeba ludziom pomagać. To, że dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności, nie znaczy, że trzeba go razem z tym orzeczeniem włożyć do szufladki "kaleka", dać rodzicom 159 zł zasiłku i zapomnieć, że ono istnieje. Odpowiedzialność tym bardziej spada na specjalistów (i mam na myśli nie tylko lekarzy), ponieważ jest cała rzesza rodziców, którzy naprawdę nie wiedzą, co robić, gdzie szukać, dokąd iść. Zamykają się ze swoimi dziećmi w domu z bezsilności i pogodzeni z usłyszanymi w poradni słowami "na to, co przeszedł..."
Ja się na to nie godzę. Chodzę, pukam i pytam. Tak, czasem też mi opadają ręce. Czasem jestem chora. Czasem, co jest dla mnie wstydem, zapominam o wizycie. Ale walczę, bo mój syn sam nie zawalczy.
I czasami się udaje.
Kiedy wyszliśmy ze szpitala kazano nam czekać na rehabilitację 5 miesięcy. Dramat. Pukałam chodziłam i udało się. Trafiłam na kobietę, która przez pierwszy miesiąc, upychała nas w okienka, albo dzwoniła z godzinnym wyprzedzeniem, że pacjent się odwołał i wtedy pędziłam z synem do ośrodka na rehabilitację. Trafiliśmy na właściwego człowieka! Bo przecież mogła w tych wolnych godzinach coś zjeść, poczytać, poplotkować, odpocząć... Nie, ona wzywała wtedy nas. Artur ćwiczył z nią do 5 miesiąca jej ciąży.
Zmieniliśmy rehabilitanta, a ja zaczęłam się czuć, jak wariatka. Jak matka, która się czepia, która nie lubi swojego dziecka, bo... ma plastikowe kołpaki...
Na szczęście Marta wróciła, a nam udało się wrócić do niej. Dziękuję.
Szukajcie właściwych ludzi. Oni istnieją.