REKLAMA
Bycie Matką i Ojcem (bo tenże ciągle w pracy) i jeszcze Kobietą Pracującą to wyzwanie nie lada. Po wczorajszych wydarzeniach okołodomowych uznałam, że jedyne co może mnie uratować od samozagłady to pochowanie wszelkich perfekcyjnych matczynych odruchów do kieszeni i zostanie Matką Polką Bezambitną. Matką Polką Nieidealną, do ideału nawet nie dążącą a w zasadzie Matką Polką Błędy Nieustannie Popełniającą. I kompletnie pogodzoną ze swoim nowym wizerunkiem.
W tym miejscu miał pojawić się niestandardowy element artykułu lub reklama, ale nie widzisz żadnego z tych elementów, ponieważ nie wyraziłeś zgody. Swoje ustawienia prywatności możesz zmienić tutaj.
Ostatnio dość mocno zajęta wspieraniem Małych Gigantek z grupy Czaderki starałam się stawać na głowie, żeby nie zaniedbać dzieci osobistych, co zaowocowało przepotwornym zmęczeniem. Po kolei. W ostatnim czasie wiele czasu poświęcałam pracy z innymi bardzo zdolnymi dziećmi, mimo, że zawsze uważałam za słuszne przekleństwo "obyś cudze dzieci niańczył", a w ostatnio wypełnionej ankiecie dla Och Teatru na pytanie: jakiego zawodu nie mógłbyś/nie mogłabyś uprawiać odpowiedziałam prawdę: przedszkolanka. Potem zadzwonił telefon z propozycją roli opiekuna w Małych Gigantach. Nie żałuję.
Przy moim totalnym, koszmarnym życiowym roztrzepaniu duża ilość pracy zazwyczaj owocuje zawalaniem spraw codziennych. Gorzej gdy gromadzą się niezapłacone mandaty za parkowanie, a dzieci mają nieodrobione lekcje, bo mama/ojciec nie przypomniała. No tak, bo 9,5-latka mimo wrodzonej inteligencji jest jeszcze dzieckiem i może zapomnieć. Matka nie może. Bo przecież kto nie zaszczepił dziecka na czas? Matka/Ojciec! I kto poszedł zaszczepić dziecko bez karty uodpornienia? Matka/Ojciec! Kto spóźnia się regularnie na trasie szkoła-przedszkole-pracawteatrze-pracawstudiutvn-pracawdubbingu-odwożenie-zawożenie-obiadków robienie i tak dalej? Matka/Ojciec!
Postanowiłam sobie, że koniec z tym, że powoli, że będę planować, zapisywać i zabrałam się za rozpisanie wszystkich najdrobniejszych zadań domowo-zawodowych i dam radę. Dotarłam jednak od ósmej rano do wczesnego popołudnia i stwierdziłam z godnością, że jednak Matka Polka Nieidealna do mnie bardziej pasuje. Próbowałam. Nie zdenerwować się, nie wypaść z formy i nie dać się zagiąć żadnemu nieprzewidzianemu wydarzeniu.
Bo było tak:
Próbowałam dobudzić szkolną Z., z którą mam umowę na poranne wychodzenie ze szczeniakiem o imieniu Prozak i skończyło się jak zwykle fiaskiem. Nic to. Dobudziłam cudem S. Spełniłam życzenia śniadaniowe wydając trzy różne śniadania, bo przecież jak jedno jajo, to drugie wtedy zawsze parówkę itd. Poprosiłam Z., żeby przepakowała plecak, powiedziała "już, tylko nie spóźnijmy się, Mama, bo mam test z angielskiego". S. Jak zwykle przed wyjściem jakaś awaria. Tym razem chory siusiak, no cóż, życie. Opatrzyłam siusiaka rumiankiem szybko, bo test i biegniemy.
Przy wejściu do auta Z. jednak przypomniała sobie, że się nie spakowała. No cóż, wracamy i znów się spóźniamy. Pod szkołą przypominam sobie, że dziś szóstoklasiści piszą testy, więc trzeba Z. odebrać o 11, a mnie się udało złapać wizytę dla S. właśnie na 11, więc dzwonię do zaprzyjaźnionej mamy i proszę, żeby zgarnęła Z., bo ta ma o 12 zaległe szczepienie. Oddycham z ulgą, uda się. Po wizycie S. pędzę po Z. z językiem na brodzie, wracamy do przychodni, nawet mamy czas na spokojną lekturę Świerszczyka, wchodzimy na wizytę Z. Pani pyta o kartę szczepień.....
Tak, mój wyraz twarzy przybrał wyraz naszego szczeniaka Prozaka, który właśnie oddał mocz w ulubionym dziecięcym pokoju i wie, że dostanie burę. Z podkulonym ogonem idziemy do przychodnianej jadłodajni i zamawiamy trzy porcje koperkowej na wynos, bo przecież dzieci miały w moim mniemaniu być w szkołach, przedszkolach i tam miały dostać ciepłe. Nic to, dziś będzie nie z maminego gara, też smaczne.
Uprzejmy Pan pakuje zupki w trzy zgrabne plastikowe miseczki i uprzedza, żeby nie wymachiwać zbytnio gdyż koperkowa może opuścić naczynka. Dzieci przejmują zupki, ja jeszcze zahaczam o aptekę i kiedy z niej wychodzę moim oczom ukazuje się widok jak z absurdalnego snu: Mój syn stoi wpatrzony w siostrę, jak to zwykle bywa, kiedy ta ma jakiś odlotowy pomysł, a rzeczona stoi przed wejściem i.....
Nie, nie wymachuje, ona radośnie kręci ósemki, wykonuje jakiś rollercoaster w jakimś szalonym widzie uchachana po pachy, a zupa wypełnia po brzegi całą plastikową torebkę, ziemniaczki ekspresyjnie w niej podskakują, na zmianę z koperkiem, a Z. patrzy na mnie i mówi: Oj, myślałam, że tam są lekarstwa! Ominę tu moją nieprzykładaną i nieperfekcyjną reakcję i powiem tyle: torebka była w miarę szczelna, zupa się cudem uratowała – niedostatek uzupełniłam zwykłą H2O i było nadal smaczne, a ja postanowiłam jakimś cudem popracować nad zostaniem Matką Polką Wyluzowaną i jak patrzę na siebie, to nawet powiem, że mi się udało.
Jak to mówią starzy górale: "No bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Nic nie zrobisz, bo co zrobisz". Tego, póki co się trzymam.