Ci uczniowie są jak GPS. "Wyjście w teren pokazało, z kim mam do czynienia"

Klaudia Kierzkowska
21 marca 2025, 13:08 • 1 minuta czytania
"Ostatnio postanowiłam zorganizować lekcję geografii na świeżym powietrzu. Tak, wiem – brzmi świetnie, prawda? Wzięłam uczniów do pobliskiego parku, żeby nauczyli się, jak czytać mapy. Chciałam, żeby nauka stała się bardziej praktyczna, żeby mieli okazję zastosować teorię w rzeczywistości. Myślałam, że to będzie świetna okazja, żeby dzieci poczuły się jak prawdziwi odkrywcy" – pisze jedna z nauczycielek.
Aż strach pomyśleć, co będzie dalej z tym pokoleniem. fot. hryshchyshen/123rf
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Lekcja geografii

"Myślałam, że to będzie edukacyjna przygoda pełna radości, a wyszło… cóż, zupełnie inaczej.

Po rozłożeniu mapy na trawie i wyjaśnieniu podstawowych zasad – co to jest legenda, jak określić kierunki świata, jak zlokalizować konkretne punkty – zaczęłam obserwować, jak dzieci próbują się do niej zabrać. No i wtedy się zaczęło.


Padło pierwsze pytanie: 'A gdzie mamy GPS?'. W myślach pomyślałam: 'Nie, proszę, nie zaczynajcie'. Kolejne pytanie – równie kreatywne: 'To jak mamy wiedzieć, gdzie jesteśmy na tej mapie? Mamy włączyć nawigację?'.

Patrzyłam na nich, jakby nie do końca rozumieli, co się dzieje. Mówię: 'Nie, no, to mapa! Trzeba znaleźć punkt A, potem B, a potem porównać to z rzeczywistością'. Na co usłyszałam: 'A to nie jest takie jak na telefonie?'.

Starałam się cierpliwie tłumaczyć, co to znaczy orientacja w terenie i jak wykorzystywać mapę papierową. Ale widziałam, że dla większości uczniów to był zupełnie obcy temat. Wzięli mapę w ręce, ale nie wiedzieli, od czego zacząć. Zaczęli odwracać ją na różne strony, próbując zrozumieć, które strony są górą, a które dołem, zupełnie nie łapiąc, że wystarczy, żeby mapa była skierowana w stronę, w którą patrzymy.

Patrzyłam na to wszystko, jak na jakiś eksperyment badawczy. Dzieciaki, które na co dzień nie rozstają się z telefonami, patrzyły na mapę papierową, jak na coś z czasów prehistorycznych.

Byłam bliska załamania. Wytłumaczyłam, że kiedyś, zanim pojawiły się telefony, ludzie używali map do orientacji w terenie. W odpowiedzi usłyszałam: 'Ale wtedy nie było internetu, prawda?'. Czułam, że nie ma już sensu walczyć z technologią.

Chciałam nauczyć dzieci, jak korzystać z tradycyjnej mapy, ale czułam, że dla większości z nich ten sposób orientacji w terenie to jak podróż w czasie do innej epoki. Po chwili każdy patrzył na siebie z wyrazem twarzy: 'Po co nam ta mapa, skoro mamy w kieszeni telefon?'.

Po powrocie do szkoły dzieciaki zaczęły klepać w swoich smartfonach, jakby nic się nie wydarzyło. A ja? Usiadłam i zwątpiłam. To wyjście pokazało mi, z kim mam do czynienia".

Czytaj także: https://mamadu.pl/194540,to-nie-szkola-powinna-wychowywac-ekspertka-rodzice-chca-byc-autorytetem