Cała prawda o tym, jak zmieniło się moje małżeństwo po dzieciach. "Było tak dobrze"

Więcej miłości
Dziś, kiedy znowu zderzyłam się z rzeczywistością codzienności, poczułam, że muszę to wszystko zapisać. Tak po prostu, dla siebie. Zatrzymać te myśli, które ostatnio nie dają mi spokoju. Moje życie nie jest wcale takie, jak wyobrażałam sobie w młodości, ale chyba ostatecznie nie jest gorsze. Tylko… inne. Bardziej złożone. Więcej w nim zmęczenia, więcej troski. I – tak, chyba to słowo – więcej miłości. Choć nie zawsze jest łatwo ją dostrzec.
Mam prawie 40 lat, męża i dwójkę dzieci. Nasze życie zmieniło się nie do poznania od momentu, kiedy zostaliśmy rodzicami. Kiedyś było więcej czasu na nas, na naszą rozmowę, na wspólne wieczory. Dziś to wszystko jest inaczej, to nie jest tak, że nie mamy czasu dla siebie – to raczej tak, że nie mamy energii, by ten czas w pełni wykorzystać.
Moje dzieci są już starsze, jedno w szkole, drugie w żłobku, ale mimo wszystko nadal mamy z mężem codziennie tyle obowiązków, że czasami czuję się, jakbym była cały czas w biegu, jakbym nic nie zatrzymywała. A przecież kiedyś były wieczory, kiedy mogliśmy po prostu usiąść razem, porozmawiać bez pośpiechu. I było tak dobrze.
Tak wiele się zmieniło
W małżeństwie zmieniło się tak wiele. Może to dziwnie brzmi, ale w pewnym sensie stało się silniejsze. Zrozumieliśmy, że nie możemy brać szczęścia drugiej osoby za pewnik. To, co było kiedyś oczywiste, stało się czymś, nad czym trzeba nieustannie pracować.
Darzymy się miłością i zawsze będziemy, ale to, co kiedyś wydawało się naturalne – wspólne spędzanie czasu, dzielenie obowiązków, zrozumienie – teraz jest wynikiem codziennego wysiłku. I to chyba najtrudniejsze – pamiętać o tym, żeby się wzajemnie nie zaniedbać, kiedy życie po prostu wyciska z nas każdą chwilę energii.
Nie jest łatwo. Zawsze, gdy coś idzie nie tak, rozmawiamy o tym. Długo. Czasami z emocjami, z frustracją, z łzami, ale rozmawiamy. I to jest dla nas najważniejsze. Bo choć nie zawsze się zgadzamy, to zawsze jesteśmy w stanie wysłuchać siebie nawzajem. Jakoś nauczyliśmy się, że w związku ważne jest, żeby nie złościć się na siebie bez końca, ale żeby dać sobie przestrzeń do tego, by wyjaśnić, co się stało, jak się czujemy i jak możemy to naprawić. Czasami to trudne, kiedy zmęczenie nie pozwala na spokojną rozmowę, kiedy napięcie wisi w powietrzu i ledwo potrafimy sobie poradzić z codziennymi obowiązkami. Ale mimo wszystko – rozmawiamy.
Jestem wyczerpana. I wiem, że on też. Praca, dzieci, dom. To wszystko pochłania nas bez reszty. Cały czas czujemy się na granicy, jakbyśmy musieli trzymać w rękach zbyt wiele rzeczy naraz, żeby wszystko jakoś funkcjonowało. Czasami boję się, że zapomnieliśmy, jak to jest być tylko we dwoje. Że życie między dziećmi, pracą, domem, obowiązkami i obowiązkami jest po prostu zbyt pełne, by dać sobie czas na oddech. Mamy cały czas z tyłu głowy, że "coś" musimy zrobić, z kimś się spotkać, coś załatwić, a sami… siebie zostawiamy na ostatnim miejscu.
Musimy się wspierać, codziennie
Wiem jednak jedno – jeżeli nie będziemy współpracować, jeśli nie będziemy się wspierać, jeśli nie będziemy się wzajemnie podnosić na duchu, to naprawdę może nam to wszystko pęknąć. Czasami w nocy, kiedy zasypiam, czuję, że wszystko to ciąży na moich barkach. Zdarza się, że na moment tracę poczucie, gdzie kończy się mój obowiązek, a gdzie zaczyna moje szczęście. Bo żeby było dobrze, muszę dbać o innych, ale nie zapominać o sobie. Muszę zrozumieć, że moje szczęście nie jest dane raz na zawsze.
Muszę nad nim pracować. Tak samo, jak mąż musi pracować nad swoim. I razem – razem pracujemy na to, by codzienność nie zmiażdżyła nas, byśmy pomimo zmęczenia wciąż potrafili znaleźć radość w drobnych chwilach.
Kiedy patrzę na niego teraz, widzę, jak bardzo się zmienił. I wcale nie chodzi o to, że się postarzał, zmarszczył, ale o to, jak ogromną odpowiedzialność niesie na swoich barkach, jak stara się, mimo że bywa już naprawdę wyczerpany. I widzę, że on widzi to we mnie. Że dostrzega to zmęczenie, to, jak bardzo chciałabym na chwilę zatrzymać ten pęd, by tylko móc poczuć, że mam czas na oddech, że mogę odłożyć wszystko na bok i być po prostu sobą. Ale nie ma tego czasu. Zawsze jest coś do zrobienia.
I w tym wszystkim nauczyliśmy się jednego – szczęście nie przychodzi samo. Musimy o nie dbać codziennie, nie traktować go jako coś oczywistego, ale jako coś, nad czym trzeba pracować. I choć czasami nie mamy siły, by dźwigać to wszystko, to wciąż mamy siebie. Wciąż jesteśmy razem. I to daje mi nadzieję, że jakoś sobie poradzimy.
Codziennie.
Źródło: mother.ly
Czytaj także: https://mamadu.pl/193793,kiedy-czas-uciekac-oto-lista-8-toksycznych-zachowan-ktore-niszcza-zwiazek