Gdy dziecko wybucha złością, świadomi rodzice mówią tych kilka zdań. Oto dlaczego
W międzyczasie pozostałam jednak człowiekiem, ja i mój partner, jej ojciec. Jesteśmy tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy przed nią. Pełnymi wad. Kłócimy się o rzeczy nieważne i ważne, krzyczę, kiedy czuję wściekłość, on zamyka się w sobie, milczy przez długie godziny. Świat również nie przestał istnieć, kiedy ona pojawiła się na świecie. Wszystko kręci się jak dawniej, a nawet powiedziałabym: jeszcze szybciej.
W tym zawrotnym tempie wydarzeń, na życiowej karuzeli, która nie przestaje się kręcić, próbujemy być najlepszymi rodzicami dla naszej córki. I w połowie nam się udaje, druga połowa, to (jak prawdopodobnie u każdego z nas) próby, błędy i porażki.
Dopiero niedawno poskładałam sobie w całość, kiedy nasza córka najczęściej "wybucha", zachowuje się nieprzewidywalnie, czasem krzyczy głośniej niż ja kiedykolwiek.
Dużo dają mi słowa innych ludzi, mądrzejszych ode mnie, szczególnie psychologów. Nie jest więc dla państwa odkryciem, że i tym razem "oprę się" o słowa jednej z nich, ale to nic, co nie zostałoby już powiedziane.
Zbyt wiele
Psycholodzy dziecięcy mówią, że eskalacja złości dziecka, to najczęściej komunikat: zbyt wiele. Jakże ja ten komunikat rozumiem! I dokładnie widzę, jak to pokrywa się z naszymi doświadczeniami. Moja córka funkcjonuje zupełnie ok, spokojnie, stabilnie, dopóki wszystko wokół zdaje się być stabilne.
Zdaje się natomiast momentalnie wyczuwać nasze energie i nastroje. Wchłania niemalże przez skórę naszą załamania nastrojów, eskalacji jej emocji należy spodziewać się od godziny do kilku maksymalnie. Schemat jest zawsze podobny.
I wiem, że to nie tylko moje dziecko. Wiem, że z nią wszystko jest ok. Układy nerwowe naszych dzieci, ich mózgi, odpalają się w dwie sekundy, jeżeli nie umieją inaczej poradzić sobie w sytuacjach przytłaczających. A nie umieją, bo dlaczego miałaby? Skąd miałaby? Muszą się tego nauczyć, wypracować, ich mózgi jeszcze im na to nie pozwalają.
Więc krzyczą, kopią, płaczą. Wylewają morze łez.
I co wtedy? Nie ignorować, to po pierwsze. Zobaczyć, ale tak naprawdę, to po drugie. A potem opisać najlepiej, co właściwie się wydarzyło. To ostatnie wesprze dziecko w kilku obszarach. Pozwoli poczuć, że jest ktoś, kto je wspiera oraz nazwać to, co dzieje się z jego ciałem i głową.
Zauważyć, objąć uwagą i zaakceptować wszystkie emocje, które się pojawiają. A z tego etapu już tylko krok dzieli je od przyszłości, w której będą potrafili empatycznie obejmować emocje innych ludzi a przede wszystkim, nie wypierać swoich własnych. Od przyszłości dojrzałych, spełnionych ludzi, którzy będą potrafili nazwać to, co się w nich dzieje. A jak wiadomo: to, co poznane, przeraża mniej.