Samolot jeszcze nie wystartował, a cyrk już się zaczął. Od dzieci gorsi są rodzice
Podróż samolotem z dzieckiem to dla rodziców niemałe wyzwanie. Co zrobić, by maluch nie płakał, nie marudził i nie histeryzował? Ano trzeba się trochę postarać. Nie zapominajmy też o pasażerach, którzy siedzą na sąsiednich fotelach. Uwierzcie, niekiedy nie mają łatwo. O tym, co działo się na pokładzie samolotu, opowiedziała mi koleżanka z redakcji.
Bezmyślność, histeria i nerwy
– Lecieliśmy z trzyletnią córką na Wyspy Kanaryjskie, w samolocie spędziliśmy około 6 godzin (w jedną stronę). Przygotowałam się odpowiednio na lot z dzieckiem: kolorowanki, zdrapywanki, puzzle, książki, przekąski i cała masa opowieści o tym, co widać za oknem i co czeka nas na wyspie. I wyszło nieźle, bez płaczu, histerii, głośnych bajek. Ale obok nas – na nasze nieszczęście – siedziały trzy rodziny z dziećmi. I po tej podróży pomyślałam sobie, że doskonale rozumiem wszystkich tych, którzy ciężko wzdychają na widok rodziny z dzieckiem zmierzającej w stronę fotela, który przed momentem zajęli – opowiada. – Samolot jeszcze nie zdążył podnieść się do lotu, a rodzice już wyciągnęli tablety, telefony, chrupiące chipsy, czekoladki. Zamknęli usta swoim dzieciom, sobie kupili sześć godzin spokoju. Oczywiście nikt nie pomyślał o współpasażerach. Z każdej strony dobiegały więc nachodzące na siebie dźwięki bajek, gier. Przerywane od czasu do czasu niemalże pierwotnym krzykiem dziecka, któremu ktoś próbował na moment przerwać oglądanie bajek. Atak histerii, nerwy rodziców, przekleństwa rzucane pod nosem i krzywe spojrzenia innych pasażerów, którzy najpewniej chcieli trochę odpocząć.
Nie uderzam tu w dzieci, nie winię trzy– czy czterolatków za błędy rodziców, za to, czego ich nauczono, co im przekazano, o czym zapomniano. Ale do jasnej cholery, jak można w tak ignorujący sposób traktować własne dziecko? Tak bardzo je olać? Nie trzeba wiele, żeby pokazać, że można inaczej, ciekawiej. Bardziej być razem. Snuć jakąś opowieść o świecie, wakacjach. Ale to wymaga zaangażowania i chęci bycia. A ci moi towarzysze podróży – mówię o rodzicach owych dzieci – chcieli pewnie być tylko ze sobą. Absolutnie nie myśląc przy tym o swoich dzieciach, a już na pewno o pozostałych podróżujących – tak mniej więcej powiedziała.
I choć w pełni zgadzam się z jej słowami, bo wiem, że takie podróże z marudzącymi i pozostawionymi samymi sobie dziećmi potrafią być męczące, to muszę się do czegoś przyznać. Przed wami, przed sobą. Grom, tabletom i telefonom mówię stanowcze: nie. Chipsy i niezdrowe przekąski kupuję dzieciom naprawdę sporadycznie, ale podczas lotu samolotem, no, nie mam wyjścia, muszę ulec, zrobić to niekiedy wbrew sobie.
Kiedy wszystkie dzieci dookoła otwierają jedną, drugą i trzecią paczkę chipsów, moi chłopcy zaczynają marudzić, że też chcieliby takie chrupeczki przekąsić. Zaczyna się niekończące się: "Mamo", nad którym trudno zapanować. Pierwszym razem nie byłam na taką sytuację przygotowana, ale potem już nigdy więcej nie popełniłam takiego hmm... błędu. Na dnie torby podręcznej mam schowaną słoną przekąskę, którą wyjmuję tylko w awaryjnych sytuacjach. Zdarza się, że to właśnie ona "ratuje nam życie".