Dyżury w przerwie świątecznej w przedszkolu to zło. Teraz cierpi na tym moje dziecko
Dyżury ratują życie pracujących rodziców
"Ostatnio ciągle słyszę o tym, że rodzice na wszystko narzekają i nie umieją sobie zorganizować życia tak, by np. zaopiekować się dziećmi, kiedy szkoły czy przedszkola są zamknięte w przerwie świątecznej. Zawsze wydawało mi się, że to kwestia organizacji, ale starałam się nie komentować problemów innych. Wychodzę z założenia, że nie warto krytykować i doradzać innym z pozycji eksperta od rodzicielstwa, bo nigdy nie wiemy, kiedy i jakie problemy spotkają nas samych jako rodziców" – opowiada w wiadomości nasza czytelniczka.
"Mąż i ja pracujemy na etatach w takich sektorach, że między świętami a sylwestrem nie było mowy o tym, byśmy wzięli wolne i spędzili czas z dziećmi. Moi dwaj synowie (w wieku 3 i 6 lat) chodzą do publicznego przedszkola, więc w tym czasie musieli iść na dyżury, choć nie byli tym zachwyceni.
Chłopaki nie bardzo lubią te dyżury w ich przedszkolu, bo zwykle wyglądają one tak, że z każdego rocznika grupy są łączone i często dzieciaki spędzają czas w nie swoich salach. Synowie przyznają, że nie czują się wtedy u siebie, nie jest im z tym komfortowo, szczególnie że nie zawsze na dyżurach są ich wychowawczynie. Rozumiem to, że taka organizacja zaburza ich poczucie bezpieczeństwa, ale nie mam rodziców czy teściów albo niani, którzy mogliby zająć się moimi przedszkolakami w dni wolne, kiedy ja jestem zmuszona iść do pracy. Dyżury są więc naszym wybawieniem".
Wszawica wśród przedszkolaków
Mama kilkulatków opowiedziała, czy skończyły się przedszkolne dyżury dla jej dzieci: "Po ostatniej przerwie jednak zastanawiam się, czy jeszcze kiedykolwiek ich puszczę do przedszkola, kiedy placówka nie pracuje w pełnym wymiarze. Bo okazało się, że problemem nie tylko jest łączenie grup i samopoczucie moich dzieci. Teraz doszedł też aspekt zdrowotny.
Ostatnie przebywanie na dyżurach skończyło się złapaniem przez obydwu moich synów wszawicy. Zarówno w grupie 3-latków, jak i u 6-latków znaleźli się nosiciele, którzy zarazili kilkanaście innych dzieciaków. Dyrektorka wydała oficjalną informację o tym, że w placówce panuje choroba pasożytnicza, prosząc rodziców o uważność i sprawdzanie głów dzieciom. U nas na szczęście udało się to wyłapać wszy bardzo szybko, a chłopaki nie mają też bardzo długich włosów, więc kuracja szamponem przyniosła skutki.
Teraz sama ciągle sprawdzam ich głowy i martwię się, czy sama nie zaraziłam się wszami (a mam długie i gęste włosy, ciężkie do wyczesania z wszy i gnid). Wszystko przez to, że prawdopodobnie dzieci na dyżurach były dosłownie puszczone samopas i robiły wszystko, na co tylko miały ochotę. Większość nabawiła się wszy i teraz kiedy pomyślę o feriach i kolejnym wysyłaniu ich na dyżury, już drżę ze stresu.
Zaczęłam nawet planować, jak możemy z mężem podzielić się urlopami, żeby uniknąć tych łączonych zajęć w placówce. A wystarczyłoby tylko, żeby nauczycielki zamiast picia kawy i plotkowania, pilnowały czasami na dzieci z uwagą i zainteresowały się tym, że np. kilkulatki dzielą się ozdobami do włosów i bawią się wspólnie we fryzjera" – komentuje sytuację wściekła mama przedszkolaków.
Czytaj także: https://mamadu.pl/174983,dzien-w-obcym-przedszkolu-na-dyzurze-kosztowal-ja-300-zl-przez-ubrania