Mamuśki wyręczają nastoletnich synów we wszystkim. Jak to pokolenie ma nie wyginąć?
2 września, poranek. Pierwszy dzień nowego roku szkolnego. W stołecznym tramwaju tłum, dorośli w drodze do pracy mieszają się z ubraną na galowo młodzieżą. A wśród nich ja – dorosła jadąca do pracy – oraz ona – również dorosła, ale zamiast do pracy jest w drodze do sklepu, który otwierają o ósmej rano. Czyżby nie pracowała? Czego potrzebuje tak wcześnie, by skazywać się na podróż zatłoczonym pojazdem transportu miejskiego w godzinach porannego szczytu?
Zakupy dla synusia
Wszystkiego dowiaduję się z rozmowy telefonicznej, którą prowadzi. – No coś ty, spóźnię się do pracy, bo muszę jechać do Tigera – słyszę. – Weź, bo jestem tak wściekła, że najchętniej bym go zamordowała. No Antka. Tak, bo on dziś zaczyna liceum, wiesz. I miał jechać na rowerze. I oczywiście nie sprawdził, czy ma przygotowane wszystko. Rano przychodzi do mnie i mówi: "Mamo, bo to zapięcie do roweru chyba się zepsuło". No i o tej porze to chyba tylko w Tigerze uda mi się kupić. Najbliżej.
Antek, jak się domyślam, to syn tej kobiety. Z dalszego monologu dowiaduję się, że chłopak swoje zapięcie do roweru zgubił, to zepsute należało do niej. Działało, kiedy ostatnio mu je pożyczała… Zastanawiam się, dlaczego to Antek nie jedzie sobie kupić tego zapięcia i szybko otrzymuję odpowiedź – najwyraźniej rozmówca kobiety, która spóźni się dziś do pracy, też się nad tym zastanawia.
– No wiem, wiem, że on powinien, ale on się jeszcze za bardzo nie wypuszcza komunikacją poza naszą dzielnicę, boję się, że się pogubi i nie zdąży do szkoły na rozpoczęcie… No to już ja jadę, napisałam szefowej, że się spóźnię jakąś godzinę. Ale słuchaj, jakby w tym Tigerze nie było jednak tych zapięć, mogłabym do ciebie podjechać? Pożyczyłabyś mu swojego zapięcia? Przyjadę ci oddać od razu po pracy!
Wychowujemy nieudaczników
Kręcę głową z niedowierzaniem. W myślach tylko, bo po co mi konfrontacja. Zastanawiam się jednak, jak te nasze dzieci mają przygotować się do dorosłości, skoro wyręczamy je we wszystkim, także w rzeczach, z którymi mogłyby sobie spokojnie dać radę? Nie mówiąc już o tym, że ponoszenie naturalnych konsekwencji (w tym przypadku spóźnienie się na rozpoczęcie roku szkolnego lub udanie się do szkoły pieszo albo autobusem) jest świetną lekcją samodzielności.
I kiedy tak sobie rozmyślam, oceniając nieznajomą mi matkę z tramwaju, przypominam sobie czerwcowe zakończenie roku szkolnego. Prasowanie spodni syna, bo nie zdążyły wyschnąć, a on za późno – mimo wielokrotnie powtarzanej prośby – dał je do prania oraz odprowadzenie córki na stację metra, bo skończyła jej się ważność biletu długookresowego, a przecież sama sobie z zakupem nowego na pewno nie poradzi. I tak, wtedy to ja spóźniłam się do pracy.
Nie wiem, drodzy rodzice, czy my przypadkiem sami nie kręcimy na siebie bicza? I nie robimy tym samym krzywdy dzieciom? Ciekawa jestem waszych spostrzeżeń i doświadczeń. Napiszcie do mnie na adres karolina.stepniewska@mamadu.pl lub mamadu@natemat.pl.
Czytaj także: https://mamadu.pl/164473,dziecko-wyprowadza-sie-z-domu-6-rzeczy-ktore-rodzic-musi-z-nim-omowic