Sytuacja z letniego obozu świadczy o jednym. "Młode pokolenie niczego się nie dorobi"

Klaudia Kierzkowska
11 lipca 2024, 10:54 • 1 minuta czytania
Sezon na kolonie i obozy trwa w najlepsze. Jedne dzieciaki już wróciły, drugie dopiero szykują się na niezapomnianą przygodę. Napisała do nas Tamara, wychowawczyni kolonijna, która trzeci rok z rzędu pojechała z podopiecznymi do Karpacza. Dzieli się tym, na co zwróciła szczególną uwagę. A ja zadaję sobie pytanie: "Serio?".
Te dzieciaki nie znają wartości pieniądza. fot. ROBERT STACHNIK/EastNews
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

"Jestem nauczycielką wychowania wczesnoszkolnego. Mam doskonały kontakt z uczniami, co bardzo mnie cieszy. Trzy lata temu koleżanka zaproponowała, bym pojechała z nimi na obóz. Ktoś się rozchorował, szukali zastępstwa. Formalności udało się załatwić stosunkowo szybko i wyruszyliśmy w nieznane.


Lubię, to jeżdżę

Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale przecież nie wypadało odmówić. Bałam się, że się nie odnajdę, że nie sprostam wyzwaniu. Tak mam, że do czegoś nowego podchodzę jak pies do jeża. Ostrożnie, krok po kroku. Bez niepotrzebnego pośpiechu i nadmiaru emocji. Mój pierwszy wyjazd wspominam z łezką wzruszenia w oku. Choć większości dzieci nie znałam, od razu udało mi się znaleźć z nimi wspólny język.

Było naprawdę fajnie, nie wiem, dlaczego niektóre wychowawczynie tak marudzą, mają w sobie tyle złości i pretensji. Do młodzieży trzeba mieć odpowiednie podejście i wszystko uda się z nimi załatwić. W tym roku trafiłam na grupę 11 i 12-latków. Nieco starszych dzieciaków, które mają już swoje zdanie i niechętnie je zmieniają.

Mają pieniądze i wydają

Kilka dni temu wróciłam z obozu z trochę wyższej półki. Wyjazd nie był organizowany przez naszą szkołę, a przez prywatną placówkę z sąsiedniej miejscowości. Dzieciaki z zupełnie innej 'kategorii'. Markowe ciuchy, firmowe zegarki, gadżety, które po raz pierwszy na oczy widziałam. Od razu widać, że z zamożnych rodzin pochodzą.

A kiedy otworzyły swoje portfele, nie miałam już wątpliwości. Chyba mniej jak 400 zł na 'drobne' wydatki nikt nie miał. Tak dla porównania, większość dzieciaków, które wyjeżdżają na kolonie z naszej szkoły, dostaje od rodziców tak po stówce.

Wróćmy do tych zamożnych obozowiczów. Mają te 400, 500 zł (na 7 dni!) i szastają nimi na prawo i lewo. Bez chwili zastanowienia. 'Poproszę to i tamto'. 'Jeszcze tę pamiątkę bym kupiła', 'To też mi się podoba' – słyszę na każdym kroku. Stoiska z tymi (przepraszam) badziewnymi upominkami nie ominą. Zatrzymują się i od razu patrzą, co by tu kupić. Kupują, wpychają do plecaka i przypuszczam, że same nawet dobrze nie wiedzą, co w nim mają.

Gofry, lody, no i frytki

W ramach wyjaśnienia: po śniadaniu, każdy z obozowiczów dostawał paczuszkę z jedzeniem na wynos. A w niej: kanapka lub słodka bułka, owoc, suszone jabłka i woda mineralna. Ale gdzie tam, im to nie odpowiada. Gofry z cukrem pudrem lub ogromną ilością bitej śmietany (za 25-30 zł) smakują o wiele lepiej. Kiedy zobaczą stoisko z frytkami (mała porcja 18 zł), nie przejdą obojętnie, natychmiast się zatrzymują.

Wydają i nawet nie sprawdzą, czy dobrze resztę im wydano. Nawet nie przeliczą, ile pieniędzy im zostało i nie zastanowią się, czy do końca wyjazdu im starczy. Już na pierwszy rzut oka widać, że te dzieciaki nie znają wartości pieniądza. Dostają od rodziców, gdy tylko poproszą i nie martwią się o jutro.

Ciekawa jestem, czy gdyby sami na nie zapracowali, też by szastali na prawo i lewo? Czy może obejrzeliby każdą złotówkę z każdej strony?".

Czytaj także: https://mamadu.pl/186656,opiekunka-kolonijna-daj-nastolatkowi-banknot-do-reki-nie-poradzi-sobie