W wakacje płacę dzieciom za dodatkowe obowiązki domowe. Na lody trzeba zapracować
Kieszonkowe to wspaniały wynalazek. Dając dziecku te 20 czy 30 zł tygodniowo, uczymy je gospodarowania pieniędzmi. Pokazujemy, że jeśli będzie szastało kasą na prawo i lewo, już po kilku dniach zostanie z pustym portfelem. Wydawanie na pierdoły nigdy nie kończy się dobrze. Uczymy rozsądnego gospodarowania pieniędzmi, ale nie uświadamiamy, jak ciężko jest je zarobić.
Kiedyś i dziś
Każde pięć złotych, które w dzieciństwie dostałam od rodziców, obejrzałam z każdej strony. Zanim wydałam, trzy razy zastanowiłam się, czy aby na pewno to, co chcę kupić, jest mi potrzebne. Odnoszę wrażenie, że współczesne dzieci do wszystkiego podchodzą z większą swobodą. Bardziej na luzie, bez spinki. W kategorii: "Co ma być, to będzie. Skończy się kasa, to może i tak uda się ubłagać rodziców".
Na każdym kroku staram się uczyć swoich synów mądrego gospodarowania pieniędzmi. Dokonywania właściwych wyborów. Jednak w tym roku pójdę za ciosem, posłucham koleżanek i posunę się o krok dalej. Razem wejdziemy na wyższy poziom świadomości, odbędziemy lekcję, która zaowocuje w przyszłości. Bez presji, a z uważnością i cierpliwością (moją i ich).
Zarabiamy
– Szymon w wakacje pomaga nam w ogrodzie. Za zgrabienie skoszonej trawy dostaje 10 zł, za zbieranie pościnanych gałązek dajemy mu 5 zł i tyle samo dostaje za wieczorne podlewanie moich wszystkich roślinek. Uczę go, że pieniądze nie spadają z nieba – mówi mi Hania.
– Sara zawsze w wakacje ma więcej obowiązków. Pomaga mi w domu, w kuchni, a także opiekuje się młodszym rodzeństwem. Wszyscy jesteśmy zadowoleni. Na początku nie podobało się jej, że na chipsy musi sama zarobić, ale teraz nie ma już nic przeciwko – dodaje Ewa.
W tym roku i ja doszłam do wniosku, że warto dać dzieciom zarobić (dorobić do kieszonkowego) i pokazać, że pieniądze nie rosną na drzewie. Że za lody, po które tak chętnie sięgają do sklepowego zamrażalnika, czy za czekolady, które mogliby jeść na śniadanie, obiad i kolację trzeba zapłacić. Bo choć wiedzą, że nie ma nic za darmo, to jednak wydawanie własnych, ciężko zarobionych pieniędzy, nie przychodzi im już z taką łatwością.
Przydzieliłam im dodatkowe domowe obowiązki. Ustaliliśmy zasady, tak by uniknąć nieporozumień i kłótni. Zadanie trzeba wykonać od A do Z, z należytą starannością, dokładnie i poprawnie. Za te na "odczep się" zapłaty nie ma. Nie oszukujemy, nie zatajamy prawdy. Chłopaki dla pewności chcieli, abyśmy podpisali umowę, w której zawarte są poszczególne kwoty.
Kasę dostają za dodatkowe obowiązki domowe, te, które przypisane są im od miesięcy, wykonują za darmo. Opieki czy zabawy z najmłodszym bratem nie uwzględniłam. Jakoś nie wyobrażam sobie, by dzieciom za to płacić. Toż to czysta przyjemność.
Nauka przez zabawę
Nowe zasady gry obowiązują w naszym domu od tygodnia. Póki co chłopcy są zadowoleni i odnoszę wrażenie, że traktują to jak zabawę. Na luzie. Chodzą z karteczką i zapisują, co i kiedy zrobili. Czego nie umieją napisać, rysują. Radzą sobie świetnie i na pewno nie dadzą się oszukać (oczywiście nie miałam takiego zamiaru).
Ta wakacyjna praca uczy ich nie tylko wartości pieniądza, ale taż zaradności i odpowiedzialności. To umiejętność chodzenia na kompromis i podejmowanie trudnych decyzji – oglądam bajkę i nie zarabiam, czy rezygnuję z kreskówki i pomagam tacie umyć samochód. Myślę, że robię dobrze i mam nadzieję, że chłopcy mi jeszcze kiedyś za tą życiową lekcję podziękują. Obym nie była w błędzie.