Coraz więcej dzieci idzie do szkoły w pieluchach. "Musiałam pracować, nie będę przepraszać!"
Gdy Miriam Cates, brytyjska parlamentarzystka z Partii Konserwatywnej zasugerowała, że winę za wzrost liczby dzieci zaczynających szkolną edukację w pieluchach ponoszą pracujące matki, w sieci zawrzało. Dla jasności – mowa tutaj o 4- i 5-latkach, dzieci w Wielkiej Brytanii posyłane są do szkoły wcześniej niż w Polsce.
Jak podaje "The Telegraph", polityczka stwierdziła, że współcześni rodzice odwlekają w czasie odpieluchowanie, bo wiąże się ono z chwilowym dyskomfortem dziecka, a tego rodzice chcą za wszelką cenę uniknąć. Od pieluch płynnie przeszła do obarczania rodziców winą za postępującą otyłość u dzieci i uzależnienie od telefonów, a nawet... korektę płci.
Cates próbowała się bronić, jednak – lawina runęła, kolejne matki zabierają głos i mówią głośno, że mają dość wywoływania w nich poczucia winy. Słusznie! Sztukę żonglerki opanowały do perfekcji: muszą godzić wychowywanie dzieci z pracą zawodową, prowadzeniem domu i własnymi pasjami. Robią to świetnie, a i tak muszą słuchać, że to, że dziecko wciąż chodzi w pieluszce, to ich wina...
Dajcie spokój matkom, i tak mają ciężko
Wypowiedź polityczki skomentowała m.in. publicystka Shona Sibary, która przyznała, że jest jednym z rodziców, który posłał nieodpieluchowane dziecko do szkoły.
"Moja najmłodsza córka urodziła się pod koniec sierpnia, więc rozpoczęła naukę w szkole zaledwie tydzień po ukończeniu czterech lat. Ze wstydem muszę przyznać, że owszem, nosiła wtedy jeszcze na noc pieluchy. Czy to moja wina, że skupiłam się na pracy, zamiast spędzać całe dnie na zachęcaniu córki, żeby usiadła na nocnik? Przyznaję, jestem winna! Ale to był mój wybór" – pisze Sibary, prywatnie mama 4 dzieci, w swoim tekście dla "Daily Mail".
Tak, czuje się winna. Nie, nie chce być oceniana. Nie tylko przez polityków i polityczki, ale oceniana w ogóle, przez innych ludzi. W końcu, jak (prawdopodobnie) każda matka, jest specjalistką nie tylko w dziedzinie żonglerki, ale także samobiczowania.
W artykule wspomina radę swojej pochodzącej z Francji teściowej, by już do obiadu nie podawać dzieciom żadnych płynów i od razu zakładać im majteczki.
Z ironią pisze: "Podobno galijskie dzieci są sadzane na nocnik, jak tylko opuszczą kanał rodny". I dalej: "Naturalnie teściowa zwracała się do mnie, chociaż mój mąż wtedy nie pracował i większość czasu spędzał na polu golfowym. Czy przyszło mu do głowy, żeby podjąć się wyzwania odpieluchowania córki? Nie bądźcie śmieszni".
Tekst kończy równie żartobliwie, zapewniając, że dziś jej dzieci (wszystkie poza najmłodszą córką są już pełnoletnie) nie moczą spodni. Nie wlicza w to oczywiście wybryków po alkoholu. "Więc chyba jednak osiągnęłam sukces, czyż nie?" – pyta.
źródła: telegraph.co.uk, dailymail.co.uk
Czytaj także: https://mamadu.pl/175499,proby-odpieluchowania-doprowadzaja-mnie-do-szalu-boje-sie-o-przedszkole