Chciałam wyrwać tej kobiecie dziecko z rąk. Kilka godzin później pożałowałam
Owinęła go w ręcznik, zabrała do pokoju. Pomyślałam wtedy, przyznaję się wprost: "Nie dopilnowała, dziecko prawie się przez nią utopiło"…
Scena druga: restauracja, schodzę z córką po zielonym zboczu, skończyłyśmy właśnie posiłek. Z restauracji dobiega krzyk, odwracam się. To ten sam chłopiec i jego matka. Jasne loczki na oczach mokrych od łez, krzyczy, wierzga nogami, kopie kobietę. Ona przez moment próbuje go uspokoić, po czym oddala się. Znika za rogiem. Chłopiec krzyczy: "Mamusia mnie nie lubi"…
Wzbiera we mnie niezgoda. Przez jeden moment jestem bliska zostawienia swojego dziecka pod opieką partnera i ruszenia za kobietą. Powiem jej, pokażę, że nie jestem obojętna. Ochronię to dziecko.
Nie idę, zostaję. Daję sobie czas, by ochłonąć. Chcę zobaczyć ich jeszcze raz.
Mija kilka godzin.
W oczach mają nicość
Scena trzecia: wieczór chyli się ku końcowi. Do stolika obok na rozłożystych kanapach podchodzi ich rodzina. Ta kobieta, z wielkim czerwonym śladem paznokci na policzku, chłopczyk z podbitym okiem i jego ojciec. Chudy, wysoki mężczyzna, na którego twarzy jest chłód, a oczy niczego nie wyrażają.
Siadają. Są tuż obok, nie muszę patrzeć, by widzieć, nie muszę podsłuchiwać, by słyszeć.
Kobieta sięga po kartę, chce zamówić coś do jedzenia. Pyta synka, na co ma ochotę, pyta męża. Chłopiec odpowiada niezgrabnie, na większość składników i potraw wykrzywia usteczka w grymasie obrzydzenia. Kobieta wciąż próbuje coś mu zaoferować, proponuje, że wybierze mu z dania jego ulubione składniki, zamówi lody.
Pyta partnera, czy ten chce coś zamówić. Ten odpowiada ponuro, że nie. Kobieta odchodzi od stolika i nie kryje żalu, cedzi pod nosem, ledwo słyszalne: "Jak zwykle nieszczęśliwy".
Scena, której jestem świadkinią, trwa kilkanaście minut. Do momentu, w którym chłopiec bez żadnych wstępów chowa się pod stolik, zaczyna krzyczeć. Po prostu nic nie zwiastuje, że coś mogło się wydarzyć. Kobiecie zmieniają się oczy, jej ciało napina się jak struna. Próbuje rozmawiać z chłopcem, ale widzi, że mówi i nie jest słyszana. Nie jest rozumiana. Wstają, bierze go na ręce. Odchodzą, trzeci raz tego dnia.
Mężczyzna powłóczy za nimi nogami, w oczach ma nicość.
Myślę o nich długo, nie mogę zasnąć. I mam ochotę spoliczkować samą siebie za swoje myśli tego dnia. Za swoją pochopną ocenę, bez znajomości kontekstu. Bez znajomości bitwy, jaką toczą.
Po kilku minutach patrzenia na chłopca było dla mnie jasne, że jest w spektrum. Jego reakcje nie były normatywne, jego słowa nieadekwatne. Domyślam się, że gdy używał mowy ciała, bił i drapał do krwi. Znam to, byłam w tym miejscu. Pracowałam z dziećmi w spektrum. Do dziś pozostają dla mnie szczególne i mają wyjątkowe miejsce w moim sercu.
A mimo to było mi bardzo smutno i czułam wielki żal, że ta kobieta i jej syn nie mogą normalnie wypić lemoniady na wakacjach. Popluskać się w basenie, pokolorować, porozmawiać. Wszystko, co robią, robią inaczej, intensywniej, a tego jasnowłosego chłopca świat zbyt często przytłacza.
Dla mnie spotkanie z nimi było lekcją pokory. Nigdy nie wiemy, kto, jakie małe bitwy toczy.
Czytaj także: https://mamadu.pl/175724,w-hotelu-slyszalam-wiele-jestesmy-nieszczesliwi-jest-w-nas-tyle-napiec