"W służbie królowej" Tessy Arlen: bulwersująca historia guwernantki księżniczek brytyjskich
List, który z takim mozołem napisałam do matki latem 1931 roku, informując ją, że podjęłam decyzję, by zostać, był najtrudniejszy, jaki wysłałam w życiu. Ogromna odległość dzieląca Dunfermline i Windsor z każdą linijką stawała się coraz większa. W szybkiej odpowiedzi zapewniła mnie, że rozumie moją decyzję. Rodzina Yorków oferowała mi ogromne możliwości, żeby doświadczyć innego życia i spojrzeć na nie z szerszej perspektywy. Matka miała na tyle taktu, żeby to napisać, ale wiedziałam, że tęskni za moim towarzystwem.
Małgorzata Róża otarła noski butów o kamień, gdy wychyliła się jeszcze bardziej, przywołując mnie z powrotem do teraźniejszości.
– Spójrz, to tato i mama. Wychodzą, żeby poczekać na przyjazd stryja Davida i jego przyjaciółki. – Obie spojrzałyśmy na czubki głów w dole, jednej nagiej w przyćmionym popołudniowym słońcu, drugiej nakrytej jasnoniebieskim kapeluszem przybranym fioletoworóżowymi różami z jedwabiu. Książę i księżna czekali na nowego króla Anglii, który miał przyjechać na podwieczorek. Kiedy Małgorzata zobaczyła już wszystko, co było do zobaczenia, była gotowa na zabawę.
– Chodź, Crawfie, Lilibet przyjdzie tu za chwilę. Musimy się schować.
Zatrzymałam ją jeszcze na moment, gdy dobiegł nas lekki, czysty głos księżnej, rozbrzmiewający jak dzwoneczek w ciężkim sierpniowym powietrzu.
– On się z nią ożeni, Bertie. Pewnie oświadczył się już wiele miesięcy temu i oczywiście wiesz, że się zgodziła.
Nachyliłam się, żeby spróbować usłyszeć pełną wahania, cichą odpowiedź księcia.
– Nie, kochany, nie sądzę, że to coś przelotnego – powiedziała księżna, śmiejąc się dźwięcznie. – On zupełnie stracił głowę. Tym razem to poważna sprawa.
Książę powiedział głośniej:
– Ona jest… at… atrakcją.
– Żałuję, że to nie jest takie proste. – Głos księżnej zabrzmiał ostro, jakby zirytowało ją, że tak sceptycznie podchodzi do jej słów. – Wiesz, że nie pozwolą mu zostać, jeśli się z nią ożeni.
Podsłuchiwałam, ale nie mogłam się powstrzymać. Wychyliłam się jeszcze bardziej, pragnąc dosłyszeć odpowiedź księcia.
– On tego nigdy nie zrobi. – Książę łatwo się denerwował, ale pod jego zniecierpliwioną i pełną emfazy odpowiedzią kryło się coś jeszcze. Patrzyłam, jak księżna wyciąga rękę, żeby poklepać go po przedramieniu, jak robiła to niezliczone razy, gdy mężowi zaczynały puszczać nerwy. Poklepuje go, jakby był zbyt narowistym koniem, pomyślałam.
Książę odchrząknął.
– Nie zrobiłby mi tego, rozmawialiśmy o tym. – Potem dodał z lekkim zwątpieniem w głosie: – D-d-dał mi s-s-słowo.
– Módlmy się, żeby go dotrzymał, bo inaczej zachcą, żebyśmy go zastąpili i będziemy się mogli pożegnać z wygodnym życiem tutaj – odparła księżna. Rozległ się klakson i na podjazd wjechał długi zielony samochód, kierując się w stronę domu. – Wielkie nieba, czym on jeździ?
Książę nie odpowiedział, ale patrzyłam, jak spuszcza głowę i wiedziałam, że wbija wzrok w stopy.
– To jego nowy samochód? – Księżna dotknęła łokcia męża, przywołując go z powrotem do rzeczywistości i powitania brata. – Zielony. Cóż za dziwny pomysł!
– Tak, jest z niego bardzo dum… dumny, nazywa się kombi. Amerykański.
– Oczywiście. Przynajmniej ona nie przyjedzie w przyszłym tygodniu do Balmoral!
Małgorzata wysunęła rączkę z mojej dłoni i pociągnęła mnie za rękę.
– Chodź, Crawfie, schowamy się za kominami. – Odwróciłam się od krawędzi dachu, lecz wcześniejsze słowa księżnej wciąż unosiły się w powietrzu, ostrzegawczo ciężkie jak chmury zbierające się na wschodzie: „Wiesz, że nie pozwolą mu zostać, jeśli się z nią ożeni”. Najbardziej dziwiło mnie to, że w jej głosie nie słychać było niepokoju ani przerażenia, które pobrzmiewały w głosie jej męża. Przemawiała ze spokojem kobiety, która wie, co szykuje dla niej przyszłość.
– Znalazłam was, znalazłam was obie! – Lilibet wystawiła głowę przez okno pokoju szkolnego. – Nawet się nie schowałyście. Poza tym i tak zawsze zaczynam szukać tutaj, bo to ulubione miejsce Małgorzaty.
– Nieładnie, nie dałaś nam dość czasu! – Małgorzata zeskoczyła z podstawy balustrady.
– Dałam i to nawet więcej, bo Alah kazała mi posprzątać bałagan, którego narobiłaś w szafce z zabawkami.
Małgorzata Róża oparła dłonie na biodrach.
– To wcale nie był bałagan, tylko ty lubisz wszystko sprzątać. A my dopiero co tu wyszłyśmy!
Wstążka do włosów się rozwiązała, a mój mały urwis z otartymi bucikami i brudnymi rękami uniósł brodę, spoglądając na świeżo umytą i uczesaną siostrę. Taksujące spojrzenie Lilibet wyrażało drwinę.
– Widziałaś swoją sukienkę? Jak ci się udało ją rozedrzeć? Miałaś mnóstwo czasu, żeby znaleźć kryjówkę. Teraz moja kolej.
– Nie, Lilibet, nie! To niesprawiedliwe! – Małgorzata zawsze tak krzyczała, gdy życie groziło, że pokrzyżuje jej plany.
– Stryj David przyjechał na podwieczorek, a ja jeszcze się nie schowałam! – W proteście wysunęła dolną wargę.
Lilibet wspięła się przez okno na dach i minąwszy nas, podeszła do balustrady, by się przez nią wychylić.
– Rodzice wsiadają do jego nowego samochodu. Dokąd oni się wybierają?
Małgorzata zaczęła tupać nogami, a po pulchnych policzkach popłynęły łzy.
– On już wyjeżdża, a ja nawet się nie przywitałam ani nie wypiłam herbaty!
Przykucnęłam przed nią i podałam jej chusteczkę.
– Pojechali tylko na krótką przejażdżkę nowym samochodem Jego Królewskiej Mości. No chodź, wydmuchaj nos. Powiedz mi… – Uniosłam jej nadgarstek. – Która jest godzina na twoim nowym zegarku?
– Za pięć minut psiakość czwarta. – Zachichotała, gdy wstrząśnięta Lilibet głośno wciągnęła powietrze. Małgorzata niedawno zaprzyjaźniła się z nowym paziem, który w chwilach zdenerwowania rzucał pod nosem „psiakość”.
– Samo za pięć czwarta zdecydowanie wystarczy, bardzo dziękuję. A o której jemy podwieczorek?
– O piątej.
– Grzeczna dziewczynka. Widzisz więc, że możemy się jeszcze raz pobawić w chowanego i teraz chyba jest moja kolej, żeby się schować. No, wskakuj!
– Pomogłam Małgorzacie wrócić przez okno do środka i zbiegłam po stopniach do komórki mieszczącej się pomiędzy tylnymi schodami a główną klatką schodową. Będę miała chwilę spokoju, żeby przemyśleć urywki rozmowy, którą podsłuchałam na dachu.
Czy król na pewno nie ma zamiaru poślubić pani Simpson? Wcześniej wszystkie romanse nawiązywał, co prawda, z mężatkami, ale nie chciał się z nimi żenić. Powróciły do mnie słowa, którymi książę, jąkając się, zareagował na stwierdzenie żony, że król zupełnie stracił głowę: „D-d-dał mi s-s-słowo”. Z całego serca współczułam człowiekowi, który uwielbiał swojego wytwornego, pewnego siebie starszego brata i ufał mu. Ale jego zaufanie zaczynało się kruszyć, gdy żona utrzymywała, że król zamierza się ożenić z panią Simpson.
Zdecydowane słowa księżnej sprawiły, że jego własne uwięzły mu w gardle; nie mógł uwierzyć, że ukochany brat mógłby go zawieść. Ale już czas, żeby się ożenił, skoro został królem – ma przecież czterdzieści dwa lata. Ale z panią Simpson? Próbowałam sobie przypomnieć, co mówi konstytucja. Nasz monarcha nie może się ożenić z katoliczką – tego byłam pewna. Brytyjski monarcha jest głową Kościoła Anglii, więc małżeństwo z katoliczką nie wchodzi w grę.
Może dezaprobata, którą słyszałam w głosach pana Ainslie i Alah, kiedy wspominano o pani Simpson, była związana z faktem, że jest katoliczką? Nie, to dlatego, że się rozwiodła i to nie tylko z panem Simpsonem, który również brał czynny udział w ożywionym życiu towarzyskim Londynu. Czy pani Simpson nie schowała drugiego byłego męża gdzieś w Ameryce? Zaczęłam się zastanawiać nad mężami Amerykanki. To niewyobrażalne, by nasz król, choć uważał się za człowieka bardzo postępowego, mógł choćby rozważać możliwość poślubienia dwukrotnej rozwódki.
Rozwód, mimo że legalny, pozostaje w naszym kraju sprawą bardzo delikatną, a Kościół nie usankcjonuje małżeństwa króla z rozwódką, gdy obaj jej mężowie nadal żyją.
Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki