Magiczna moc opinii z poradni. "Przed papierkiem nauczycielka uważała, że to wszystko nasza wina"

Marta Lewandowska
30 maja 2022, 14:49 • 1 minuta czytania
Od pierwszej klasy rodzice Mateusza słuchali od nauczycielki, że ich syn umie mniej niż rówieśnicy, że się nie stara, brzydko pisze, źle czyta, niewiele angażuje się w życie klasy. Monika, mama chłopca, pytała nauczycielkę, z czego mogą wynikać te trudności. Wychowawczyni nie miała wątpliwości - rodzice za mało z nim pracowali.
Przed opinią z poradni, nauczycielka winą za deficyty wiedzy syna obarczała rodziców. Nie docierało do niej, że dziecko może mieć trudności rozwojowe. Fot. Arthur Krijgsman z Pexels
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Od początku pod górę

- Mateusz chodził do przedszkola od 4 roku życia, tam też uchodził za dziecko ciche i spokojne, jednak nikt nigdy nie zwrócił nam uwagi, że może z nim być "coś nie tak". Taki temperament, po tacie. Wiadomo, że dla każdego rodzica jego dziecko jest najpiękniejsze i najmądrzejsze, więc trudności w szkole nas zaskoczyły - mówi Monika.

Kobieta w czasie rutynowej wizyty u pediatry zaczęła rozmawiać z lekarką, która ma dziecko w podobnym wieku, o tym, że syn słabo radzi sobie w szkole. - Lekarka spojrzała na niego i zapytała, czy byliśmy z nim u okulisty, bo jej zdaniem Mateusz mruży oczy. Poszliśmy, okazało się, że jego gałki oczne nie przesuwają się płynnie, co może powodować problemy z czytaniem, do tego ma sporą wadę wzroku. 

Ale okulary nie przyniosły wystarczającej poprawy. Monika siedziała z synem godzinami i próbowała nauczyć go czytać, w końcu poddała się i zatrudniła korepetytorkę. - W tym samym czasie wybrałam się do szkoły i powiedziałam nauczycielce to, co mówił okulista, że Mateusz powinien mieć większą czcionkę na klasówkach, bo nim ćwiczenia zaczną działać, łatwiej będzie mu czytać. Niestety nie przyniosło to efektu - wyjaśnia mama chłopca.

Półtora roku walki

Korepetytorka zwróciła uwagę rodziców na to, że Mateusz prawdopodobnie ma dysleksję. Czego nie można orzec, póki nie nauczy się wszystkich zasad ortografii, jednak warto już teraz skonsultować dziecko w poradni pedagogiczno-psychologicznej. Rodzice uczepili się tej myśli jak koła ratunkowego, bo priorytetem było dla nich to, żeby pomóc dziecku.

- Zapisałam go w październiku 2021 roku, ale wiadomo, jakie tam są terminy. Na jakikolwiek sygnał od nich czekaliśmy prawie pół roku, potem poszło już z górki. Jedno spotkanie tylko z nami, drugie tylko z dzieckiem, trzecie razem - wyjaśnia Monika. Kobieta przyznaje, że zgodnie z przypuszczeniami, nie doczekali się żadnej diagnozy z PPP, ale otrzymali rozbudowaną opinię.

- Kiedy czytałam te słowa, płakałam z ulgi. Dosłownie. Specjaliści z poradni bardzo szczegółowo opisali osobowość Mateusza, który ich zdaniem jest zwyczajnie dzieckiem nieśmiałym. Szkolne porażki bardzo przeżywa, a strach przed klasówką, że znów dostanie słaby stopień, nie pomaga mu się skupić na pracy. Do tego cała litania wytycznych dla nauczycielki, jak powinna z nim pracować - mówi mama Mateusza. 

Kobieta przyznaje, że nie mogła się doczekać, kiedy wręczy opinię w szkole. 

Nagle się da

Monika wspomina, że choć opinię zaniosła ponad miesiąc temu, to na dwóch kolejnych kartkówkach syn dostał słabe stopnie, bo poza przesadzeniem do pierwszej ławki, nic się nie zmieniło. Wtedy jednak  wybrała się ponownie do nauczycielki.

- Zapytałam ją wprost, kiedy zamierza zacząć wprowadzać zalecenia z opinii w życie, bo my wykonujemy swoją pracę, ale bez niej nie pomożemy dziecku. Chyba ją trochę ją zaskoczyłam, bo nagle zmieniła zupełnie front. Nagle wszystko stało się możliwe. Mateusz dwa razy w tygodniu ma w szkole dodatkowe zajęcia, jego sprawdziany wyglądają inaczej niż reszty klasy, z czytania odpowiada tylko na osobności i wreszcie przyniósł pierwszą czwórkę!

Monika przyznaje, że ma żal do nauczycielki, bo ta powinna jej zdaniem zasugerować rodzicom ocenę psychologiczną dziecka, a tej pedagogicznej dokonać dawno temu. Zdaniem mamy chłopca nauczycielka nie dopełniła swoich obowiązków i jeszcze próbowała zrzucić odpowiedzialność na rodziców, którzy nie są pedagogami i nie posiadali odpowiedniej wiedzy.

Stał się cud

Nauczycielka znalazła czas i sposób, żeby pomóc Mateuszowi w nadrabianiu zaległości. Chłopiec powoli zaczyna przyswajać wiedzę, która wcześniej była poza jego zasięgiem.

- Jeszcze rok i na szczęście zmienimy nauczycieli, mam nadzieję, że kolejni, jeśli pojawią się trudności, nie będą szukać winnych, tylko zrobią co w ich mocy, żeby pomóc mojemu dziecku - podsumowuje kobieta.

Dziś mama drugoklasisty cieszy się przede wszystkim z tego, że udało się ustalić przyczynę trudności chłopca i zorganizować dla niego pomoc. Jednak nie do końca potrafi pogodzić się z tym, że dopiero "magiczna opinia" skłoniła nauczycielkę do pracy z jej dzieckiem. 

- W mojej głowie nauczyciel powinien do każdego dziecka podchodzić indywidualnie i jeśli jakaś metoda nauczania nie działa tylko na jedno dziecko, to raczej nie jest to wina rodziców, tylko trudności. Można to zauważyć w tak małej klasie, gdzie uczy się zaledwie ośmioro dzieci.  Ale cóż lepiej, że pomoc przyszła po półtora roku niż wcale - kończy opowieść Monika.

Czytaj także: https://mamadu.pl/156675,przecietnie-sie-ucza-nie-wygrywaja-konkursow-sa-niezgrabne-nasze-dzieci