"Tu nas nie znajdzie i nie będzie krzyczała". Odeszli od rodziców, żeby zawalczyć o siebie

Marta Lewandowska
Kiedy praca przestaje nam odpowiadać, możemy ją zmienić, kiedy związek się sypie - możemy się rozstać. A co, jeśli sypie się relacja z rodzicami? Czy zrywając kontakty z matką lub ojcem, stajemy się wyrodnymi dziećmi? Czy naprawdę zawsze jesteśmy coś winni rodzicom? Nasi bohaterowie odcięli się od rodziców, bo dotarło do nich, że ta relacja ciągnie ich w dół. Jak to jest odejść od własnych rodziców, opowiadają Agnieszka i Jan.
9 lat temu zostawiła matkę i wyjechała za granicę, jej trzyletni syn cieszył się, że babcia nie będzie już na nich krzyczeć. Fot. Juan Pablo Serrano Arenas z Pexels

Jesteś mi coś winna


- Jako nastolatka uciekłam z domu. Szukałam schronienia u koleżanki, jej mama zadzwoniła do mojej i odebrała mnie policja. Pytali, czy w domu dzieje się coś złego. Skłamałam. Do dziś tego żałuję, może gdybym wtedy powiedziała, jak wygląda życie z moją matką, wszystko potoczyłoby się inaczej - wspomina Agnieszka.


Od 9 lat nie ma kontaktu z matką, szczątkowe informacje o tym, co się z nią dzieje docierają do niej od wspólnych znajomych. Rodzina w większości przestała się z nią kontaktować. Okrzyknięto ją wyrodną córką, bo "porzuciła" chorą matkę.

- Wolę określenie "uwolniłam się". Z matką nie łączy mnie nic, poza strasznymi wspomnieniami. Kiedy zerwaliśmy kontakty i wyjechaliśmy za granicę, mój syn miał trzy lata. Wszedł do naszego mieszkania i powiedział, że dobrze, że jesteśmy tak daleko, tu babcia nie będzie na nas krzyczeć - mówi kobieta. Dziś już na chłodno, bo czas pozwolił złapać jej dystans. Czas i terapia.

Od rodzicielki wycierpiała wiele, nie tylko ona, ale też jej mąż i syn. Córka nie zna babci. - Dziękuję jej tylko za jedno, że odchodząc od przemocowego męża, zabrała mnie ze sobą. Całe życie potem nie byłam dla niej dość dobra. Ciągle słyszałam, że jestem jak ojciec i skończę tak jak on. Jej należy się opieka do śmierci, bo wychowała mnie sama. Nie wiem, czy samo zapełnianie lodówki i danie dziecku miejsca do spania można nazwać wychowaniem - Aga mówi o tym zupełnie bez emocji, po latach udało jej się nabrać dystansu.

Kiedy zachorowała, było coraz gorzej


Agnieszka chciała odejść wcześniej, jednak jej mama, która chorowała na cukrzycę, znalazła sposób, aby zatrzymać córkę. - Kiedy próbowałam się stawiać, brała strzykawkę z insuliną i groziła, że weźmie śmiertelną dawkę. Płakałam i błagałam, a ona zmuszała mnie do deklaracji, że jej nie zostawię, bo jestem jej coś winna. Kiedy próbowałam się wycofać, przestała brać leki i wylądowała w szpitalu - wspomina Agnieszka.

Leżała w szpitalu, a potem w domu. Córka, wtedy mając już maleńkiego synka, chciała pomóc dojść kobiecie do zdrowia. - Ciągle coś było nie tak. A to za późno przyniosłam obiad, a to źle ułożyłam naczynia na suszarce. Oczekiwała, że moje maleńkie dziecko poczeka, aż ja skończę spełniać jej zachcianki. Nie było przeciwwskazań, żeby wstała, ale leżała, bo wtedy musiałam jej pomagać...

Agnieszka zmieniała pieluchy synowi i matce, myła ją, przebierała. Kiedy zauważyła odleżyny, wezwała pogotowie. Sanitariusze chcieli zabrać ją do szpitala. Odmówiła. - Kiedy wychodzili, usłyszałam, że strasznie mi współczują, ale nie mogą zabrać matki, bo twierdzi, że w domu ma się nią kto zająć. Podobno po to mnie karmiła.... - wspomina.

Wszystko miało się zmienić


Z czasem matka zaczęła wstawać, Agnieszka chciała wrócić do pracy, szukała opiekunki, matka ogłosiła, że zajmie się wnukiem. - Któregoś dnia po prostu wyszła bez słowa. Wzięłam wolne, następnego dnia wolne wziął mąż, musieliśmy wymyślić, co zrobić z synem. Ale wtedy ona, jak gdyby nigdy nic przyszła zająć się wnukiem... Mieliśmy dość. Mąż zaczął szukać pracy za granicą, to była szansa, żeby od niej uciec i zacząć normalne życie.

- Po dziewięciu latach mój syn nadal wspomina, jak babcia potrafiła go trzepnąć, bo zrobił coś nie po jej myśli. Córka nie zna mojej matki. Myślę, że nie pozna. Na początku dalsza rodzina wydzwaniała, mówiąc, że jestem niewdzięczna, że porzuciłam chorą matkę. Po terapii przestałam odbierać telefony. Tylko czasem doleci do mnie, jakaś łzawa historia, że babcia marzy, żeby przed śmiercią zobaczyć wnuki - mówi Agnieszka.

Najważniejsze: co ludzie powiedzą


- Od dziecka matka prowadzała mnie do kościoła. Miałem mieć czyste paznokcie, mówić dzień dobry i nie dać się przyłapać na "niegodnym zachowaniu". Ojca prawie nie było, jest zawodowym kierowcą. Do domu zawsze przywoził pieniądze i porządek. Przywracał go zwykle pięściami - Janek jest najstarszym z trójki rodzeństwa. Między kolejnymi jest dokładnie 9 lat różnicy.

Odkąd pamięta, marzył, żeby wyprowadzić się z domu. - Kiedy ojciec wyciągał ręce do młodszego brata, stawałem między nimi. W szkole mówiłem, że pobiłem się z kolegą. Matka nigdy nie stanęła w naszej obronie. Z domu wyprowadziłem się, kiedy moja siostra miała 4 lata. Jej nie bił. Jan wyjechał do pracy za granicę, zabrał swoją dziewczynę, chciał się urządzić i zabrać średniego brata, żeby ojciec nie przeniósł agresji na niego.

- Nie zdążyłem. Kiedy Kuba zadzwonił do mnie, że ojciec go pobił, zadzwoniłem na policję. Matka nie wpuściła ich do domu, powiedziała, że to pomyłka, że brat pobił się z kimś na mieście. Po wyjściu funkcjonariuszy oświadczyła mu, że jak mu się nie podoba, może się wynieść. Wybrała ojca i kasę, nie dziecko - wspomina łamiącym się głosem Jan.

Tej nocy Kuba zabrał tylko szczoteczkę do zębów i pojechał do ciotki. To było tydzień przed 18. urodzinami. - Matka z siostrą nie rozmawiała od lat. Ciotka zajęła się Kubą. Ile zebrała za to obelg, wie tylko ona. Rodzice zaczęli wydzwaniać do mnie, domyślili się, że to ja kazałem bratu uciekać. Grozili, że oskarżą mnie o zniesławienie.

- W ich oczach jesteśmy niewdzięcznikami. Mam dwoje dzieci, minęło prawie 7 lat od wyprowadzki z domu, dotąd moi rodzice nie widzieli wnuków, tak już zostanie. Wysyłam bratu pieniądze, on nie chce wyjechać - wyjaśnia Jan.

Mężczyzna zaznacza, że dla rodziców ważne było, tylko żeby nikt się nie dowiedział. - "Nie mów nikomu, co się dzieje w domu" - tylko tego mnie nauczyli. Dziś nie mają kontaktu z dwoma synami, wstawiają na Facebook słodkie selfiaczki i udają niepatologiczną parę... Ale wiem, co się tam dzieje, siostra czasem po kryjomu dzwoni. Jej na szczęście nie biją, ale daleko im do rodzinki z obrazka.

Rodzina jak z obrazka


Agnieszka spędza maksymalnie dużo czasu ze swoimi dziećmi. Janek dba, żeby każdego wieczora poczytać dzieciom, jeśli wyjeżdża, robi to za pomocą komunikatora. Dzieci Agnieszki znają tylko dziadków ze strony ojca. Janka wyłącznie dziadka ze strony mamy, babcia nie żyje.

Żadne z nich nie wysyła kartek na święta do domu rodzinnego. Nie dzwonią na dzień matki. Janek mówi, że nie ma rodziców. Tego, jak wygląda kochająca się rodzina, uczy się od swojej partnerki. Utrzymuje kontakt tylko z rodzeństwem. - Od nich wiem, że oficjalnie - wszystko jest w porządku. Matka nadal chodzi do kościoła, Kuba rzekomo nie mieszka z nimi, bo wyjechał na studia do innego miasta. Zakłamywanie rzeczywistości to ich specjalność... - kończy.

Ani Janek, ani Agnieszka nie czują, żeby byli cokolwiek winni rodzicom. Mówią, że dużo ich kosztowało, żeby odciąć się. - W głowie ciągle ci brzmi "to przecież twoja matka". Rzadko mówię o mojej historii, bo często ludzie patrzą na mnie krytycznym okiem - mówi Agnieszka.

- Zdecydowałam się opowiedzieć tę historię, bo mam nadzieję, że pomoże choć jednej osobie zerwać chorą relację. Trzeba dużo odwagi, żeby odciąć się zupełnie od rodziców, ale wiem, że dla mnie to była jedyna droga do spokoju i szczęścia mojego i mojej rodziny. Nic nie jesteś winien rodzicom, nie musisz znosić, jeśli źle cię traktują. Jeśli nie zerwiesz kontaktów z toksycznymi ludźmi, twoje dzieci kiedyś powielą ten schemat. Nieważne, czy łączą was więzy krwi, chwasty ze swojego życia trzeba usuwać - kończy opowieść Agnieszka.

- Nic od nich nie chcę, niczego nie jestem im winien. Ojca nigdy nie miałem, matkę straciłem, kiedy zamiast bronić Kuby, stanęła po stronie oprawcy. Nie obchodzi mnie, co pomyślą ludzie, tym niech się martwi matka - dodaje Jan.