"Panie liczą kaszlnięcia i odsyłają dziecko do domu". Mama 2-latki opowiada o żłobkowych absuradach

Iza Orlicz
Czy żłobek jest po to, by pomóc w opiece nad dzieckiem młodej mamie, czy utrudniać jej życie? Ta historia pokazuje, że panie w żłobku przedkładają własny interes i komfort pracy nad realne wsparcie dla kobiety z małym dzieckiem. Nasza rozmówczyni nie chce publicznie podawać swoich danych, bo jej córka nadal uczęszcza do tego żłobka.
Panie w żłobku liczą kaszlnięcia dziecka i odsyłają je do domu Flickr.com


– Dostaliśmy się do żłobka prawie rok później, bo takie były kolejki. Niewiele wiedziałam o tej placówce, brakowało jakichkolwiek opinii na jej temat, pewnie dlatego, że często rodzice boją się cokolwiek pisać, by nie narażać się pracownikom żłobka.

Dostaliśmy się i to było najważniejsze - nie muszę płacić za prywatny żłobek, w którym i tak zwykle nie ma miejsc. Zakładasz, że państwowa placówka spełnia wszystkie normy. Cieszysz się, że zostaniesz odciążony, że będziesz mógł wrócić do pracy lub po prostu mieć czas, by zrobić pranie czy obiad – mówi mama 2-latki.


Panie liczyły kaszlnięcia dziecka


Przepisy są takie, że wybierając żłobek i decydując się na podpisanie umowy, rodzic zrzeka się innych miejsc i nie ma praktycznie możliwości, by przenieść dziecko do innej placówki.

– Po prostu wypadasz z kolejki i zostajesz na lodzie. Ale wróćmy do początków naszej przygody ze żłobkiem. Córka adaptowała się bardzo dobrze, ale panie ciągle odsyłały ją do domu, nawet po pół godzinie! Twierdziły, że ma katar lub kaszel, a zaświadczeń od lekarza nie akceptują, bo mają swoje wytyczne.

Dochodziło do tego, że panie liczyły kaszlnięcia dziecka i wzywały mnie po jego odbiór, a gdy szłam do lekarza, pediatra stwierdzał tylko, że dziecko jest zdrowe. Żadne dyskusje nie miały sensu, bo gdy tylko zaczynałam coś mówić, słyszałam: "Jak się nie podoba, to możemy rozwiązać umowę” – mówi mama 2-latki.

Lepiej, by dziecko siedziało w domu


Krótko po rozpoczęciu przygody ze żłobkiem nasza czytelniczka urodziła drugie dziecko i obecnie przebywa na urlopie macierzyńskim. I wtedy pojawił się nowy problem.

– Córka przez cały czas chodziła do żłobka tylko na 2-3 godziny, bo jak usłyszałam "nie pracuję i mogę odbierać ją wcześniej”. Po 3 miesiącach powiedziałam, że chciałabym spróbować zostawiać ją na dłużej.

I wtedy dowiedziałam się, że skoro nie pracuję, „to lepiej dla dziecka byłoby, gdyby siedziało w domku”. Odpowiedziałam, że w domku mam malutkie dziecko i mam co robić, a żłobek dla 2-latki jest świetnym rozwiązaniem, bo córeczka szuka kontaktu z innymi dziećmi – opowiada nasza czytelniczka i przyznaje, że sytuacja zrobiła się patowa.

Według pań możliwość pozostawienia dziecka na dłużej niż 3 godziny mają tylko oboje pracujący rodzice. To oni też mają pierwszeństwo przy przyjęciu do żłobka.

– Dodam, że nie tylko ja mam problem z tym żłobkiem. Rozmawiałam z innymi rodzicami, których dzieci też były odsyłane z powodu kaszlnięcia czy kataru, tłumacząc wszystko względami bezpieczeństwa w czasie pandemii. Lub wymuszano się na nich wcześniejszy odbiór dziecka, choć żłobek jest czynny od 7 do 17-tej. Jak w takiej sytuacji podjąć pracę?

A gdybym chciała wrócić do pracy? Jak miałaby to zrobić, mając dziecko w domu? Chodzić z nim na rozmowy kwalifikacyjne? To błędne koło. Moim zdaniem ten system jest chory, a żłobek nie jest żadnym wsparciem dla młodej mamy – dodaje mama 2-latki.