"Nie było go w autobusie". Dramatyczne poszukiwania 7-latka przywracają wiarę w ludzi
7-latek z gminy Trzeszczany (woj. lubelskie) wysiadł ze szkolnego autobusu na złym przystanku. Opiekun się nie zorientował. Chłopiec szedł sam kilka kilometrów polami. Szukało go 35 funkcjonariuszy i zrozpaczona matka.
Nie było go w autobusie
Po chłopca na przystanek wyszła babcia, jednak autobus się nie zatrzymał. Kobieta poinformowała mamę 7-latka, że dziecko nie wróciło. Pani Aneta wyruszyła na poszukiwanie syna. Na przystanku spotkała opiekuna ze szkolnego autokaru, który prywatnym autem przyjechał szukać chłopca, kiedy zorientował się, że jego podopieczny zniknął.Mama chłopca poinformowała służby o zaginięciu dziecka. Do akcji włączyło się 25 policjantów, 8 strażaków i 2 strażników granicznych. - Myślałam, że zawału dostanę, jak mi opiekun powiedział, że chyba syna zgubili, bo wysiadł ze szkolnego autobusu nie tam, gdzie powinien. Ale ten pan był chyba jeszcze bardziej przerażony niż ja. Kiedy pojechaliśmy szukać syna, to powiedział, że coś sobie zrobi, jeśli się nie odnajdzie. Bardzo to przeżywał - mówiła w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim pani Aneta.
Wysiadł nie tam, gdzie trzeba
Okazało się, że 7-latek wysiadł w Majdanie Wielkim, kilka kilometrów od domu. Chłopiec wykazał się jednak ogromnym rozsądkiem i poszedł polami do najbliższych zabudowań. Tam poprosił o pomoc napotkanego mężczyznę. Ten odwiózł go do domu.Teraz policjanci sprawdzą, czy cała sytuacja nie była wynikiem zaniedbania ze strony osoby sprawującej opiekę nad dziećmi w czasie powrotu ze szkoły. Tego dnia opiekunkę, która zwykle jeździ z dziećmi i zna je, zastępowała inna osoba.
Może cię zainteresować także: Pierwsza klasa w pandemicznym piekle. Rozhisteryzowane, zagubione dzieci i rodzice z zakazem wstępu