"Patologiczne Karyny robią na klatce graciarnię". Sąsiedzkie potyczki, które nigdy się nie kończą

Marta Lewandowska
Blokowisko to specyficzne miejsce do życia. Jak to w domu wielorodzinnym, tu nie wybierzemy sobie sąsiadów, a tych jest wielu. Im więcej ludzi, tym więcej możliwości konfliktów. Znają to dobrze młodzi rodzice. Mieszkania są małe, wózkowni, znanych ze starego budownictwa, w nowych blokach nie ma, a wózek gdzieś trzymać trzeba.
Wózek na klatce, dla jednych norma, dla innych dramat i patologia. Fot. Archiwum prywatne

"Karyny zaśmiecają klatki"

To jedno z tych zdań, które widać co rusz na osiedlowych forach, ale nie tylko. Jedna z użytkowniczek serwisu Piekielni opisała sytuację, którą zastała w swoim nowym miejscu zamieszkania. Kobieta pisze, że zostawianie wózków na klatce jest dla niej niedopuszczalne, uważa, że to zaśmiecanie przestrzeni wspólnej.


"Wiatrołapu nie ma, schody są tak wąskie, że ciężko się nawet bokiem z kimś minąć. Na oko są szerokie na metr lub mniej. Do tego jak się wchodzi do budynku mamy tylko po lewej schody, a po prawej drzwi do piwnicy, na nic więcej nie ma miejsca. Jednak jakaś Karyna uznała, że może sobie stawiać wózek zaraz przy schodach, zajmując połowę tego wąskiego korytarzyka. (...) Nie wiem jakim cudem innym to nie przeszkadza i pokornie noszą rzeczy podnosząc je wysoko nad wózek." - czytamy.

Autorka postu zastanawia się, jak wniesie swoje meble, jeśli wózek będzie stał w tym miejscu za kilka dni. Jednocześnie w dość niewybredny sposób postanowiła "przestraszyć Karynę". "Na razie przestawiałam wózek za róg, przed drzwi piwnicy, tak by go nie było widać, schodząc po schodach, jako delikatną sugestię, że to nie miejsce na niego, ale to nic nie daje (miałam cichą nadzieję, że właściciel się wystraszy i zacznie ten wózek chować do mieszkania czy piwnicy" - wyznaje we wpisie. Jednak, jak sama przyznaje, nie odniosła zamierzonego skutku. Szuka więc innego rozwiązania, z postu dowiadujemy się m.in. że bierze pod uwagę wyniesienie wózka na zewnątrz i przyczepienie go do stojaka na rowery. Oczywiście, zabierając kluczyk. Taka "nauczka dla Karyny".
"Jednak się przed tym powstrzymuję, na razie szkoda 5 zł na zapinek i obawiam się, że to ja mogłabym mieć później problemy. Szczególnie że okolica i tak średnio ciekawa (...). Boję się, że ktoś może zauważyć, że to ja ten wózek wyprowadzam i potem będę mieć problemy. Poważnie się obawiam o moje mienie, a nawet bezpieczeństwo" - kontynuuje kobieta.

Trzecie piętro bez windy

Trudno nie zgodzić się z tym, że wózki na klatce bywają irytujące. Choćby dla pań sprzątających, nie wspominając nawet o sytuacji, kiedy, jak pisze użytkowniczka serwisu Piekielni, utrudniają przejście ratownikom medycznym, którzy idą z pacjentem na noszach. Jednak wózki mają koła. Da się je przestawić.

Nawet jeśli, jak wspomina autorka postu, właściciele wózka zablokują koła. Wcale nie trzeba go przenosić, jak robi ta kobieta, obsługa hamulca w wózku nie jest skomplikowana. Można podnieść blokadę, przeprowadzić wózek, wnieść wersalkę czy stół do nowego mieszkania i odstawić wózek na miejsce.

Będę bronić Karyny, Andżeli, Jaśminy i Marty - matek takich, jaką sama byłam, mieszkając w bloku z maleńkim dzieckiem. Naprawdę rozumiem, że są sytuacje, kiedy tych wózków robi się dużo, sprawiają wrażenie bałaganu, jednak zajrzyjmy razem do nowych polskich bloków.

Zwykle współczesne mieszkania zajmowane przez młode polskie rodziny mają około 40 m2. Deweloperzy budują je bardzo chętnie, bo w jednym budynku można zmieścić ich wiele. Przestrzeń, która znajduje się w budynku, jest wykorzystywana w każdym calu. Klatki malutkie, często brak piwnic, komórek lokatorskich, o wózkowniach dziś nie ma mowy.

A jeszcze niedawno w budynkach do trzech pięter nie trzeba było instalować windy, więc takie najczęściej powstawały na nowych osiedlach. Młoda mama z niemowlęciem, dajmy na to dwa tygodnie po cesarce i jeszcze dwulatkiem idzie na spacer, albo po chleb, bo przecież musi coś jeść. Mieszka na trzecim piętrze, naprawdę myślicie, że noszenie wózka jest dla niej łatwe?

Przecież sama autorka postu przyznaje, że wózek jest ciężki. Mój ważył 18 kg. Sam wózek, bez dziecka. Nie dałabym rady wnosić go i z nosić z dzieckiem w środku na trzecie piętro. Nie chciałabym ryzykować, że upuszczę, potknę się. Na szczęście mieszkałam na parterze, ale w mieszkaniu nie dało się go trzymać, bo zajmował cały przedpokój.

Wózki na klatce to gorący temat. Nasz korytarz był szeroki, wózek stał tuż przy mieszkaniu. Sąsiad z naprzeciwka tego nie tolerował, choć nigdy nie odezwał się słowem, nie raz wózek wystawiał na środek, kiedy wracałam do domu, celowo zamykał mi drzwi przed nosem. Dziwny człowiek. Jego rower mu nie przeszkadzał, nasz wózek tak.

Kiedyś było inaczej

Naprawdę było. Bo PRL-owskie bloki z wielkiej płyty miały wózkownie, było gdzie "zaparkować". Ale i w ludziach chyba mimo wszystko było więcej zrozumienia. Dziś często jest tak, że widzimy tylko czubek własnego nosa, własne problemy. Nie dostrzegamy drugiej strony i jej argumentów.

Kobieta, która napisała ten post, wyraża nadzieję, że nie będzie musiała długo mieszkać z "tą patologią". Trzeba przyznać, że odważne stwierdzenie, jak na kogoś, kogo przed wystawieniem cudzej własności przed blok, powstrzymuje tylko strach, że ktoś ją przyłapie.