"Nakarmienie dziecka gotowym daniem nie czyni cię słabą". Daria Ładocha o wspieraniu kobiet

Marta Lewandowska
Najpierw był blog, potem program telewizyjny, dziś Darię Ładochę znają wszyscy. O sobie mówi, że nie jest kucharką, tylko logistykiem, bo żeby dobrze jeść, trzeba mieć dobry plan. Jest mamą dwóch dziewczynek, Laury i Matyldy, swoją wiedzą i doświadczeniem z zakresu żywienia chętnie dzieli się z innymi mamami.
Wszystko zaczęło się od bloga, na którym publikowała przepisy na bezmleczne i bezglutenowe posiłki dla całe rodziny. Fot. Instagram Daria Ładocha
Spotykamy się po raz pierwszy. Do kawiarni wchodzi uśmiechnięta blondynka, od razu zaczyna mówić o swojej pasji. Bo dla niej zawód kucharza to przede wszystkim pasja. A ja słucham z wielką przyjemnością, bo Daria Ładocha czaruje swoją opowieścią.


Kwestia żywienia dzieci stała ci się bliska 7 lat temu, kiedy tworzyłaś program "Ugotuj mi mamo!".

Nawet wcześniej, bo przecież już kilka lat wcześniej gotowałam dla moich dzieci. Ale ten program był niesamowitym doświadczeniem. Zaprosiliśmy do współtworzenia go dzieci z castingu. Widzieliśmy na nich mamy, które chciały zainteresować dzieci gotowaniem, ale i maluchy, które ciągnęło do kuchni.

Wtedy to dziecięce gotowanie nie było jeszcze takie popularne. Ale czułam, że dzieci w kuchni mają ogromny potencjał. Później zresztą wykorzystaliśmy go we własnym programie "Patenciary". Sama jestem dzieckiem PRL-u, wtedy wszyscy jedliśmy gołąbki, mielone i pomidorówkę. W latach 80.-90. jedzenie było tylko po to, aby nie czuć głodu. Takie były czasy.

A potem ocknęliśmy się w XXI wieku, gdzie z jedzeniem jasno powiązano nasze zdrowie. Żeby tę wiedzę szerzyć, trzeba patrzeć w przyszłość, czyli rozmawiać z dziećmi. Uwierzyłam wtedy, że jeśli nauczymy dzieci zdrowo się odżywiać, to one nauczą tego swoich rodziców.

Taka komunikacja dwustronna. Zaczynamy dopuszczać, że możemy uczyć się od dzieci?

Zdecydowanie. A patrząc na własne córki, obserwując, jak one chłoną to, co do nich mówimy, uznałam, że przecież wszystkie dzieci łakną tej wiedzy. Postanowiłam więc propagować zdrowe odżywianie właśnie przez uczenie o nim dzieci i to okazała się bardzo słuszna koncepcja.

Twoje córki lubią gotować?

Starsza tak, młodsza nie. Z kolei Matylda uwielbia wydawać dyspozycje, mówi, co powinno być na obiad. Wiele dzieci, kiedy zapytasz je, co chciałyby zjeść, odpowie "nie wiem", albo wymienią jedno swoje ulubione danie. Matylda podchodzi do tego analitycznie. Sprawdza, co jedliśmy ostatnio, czego dawno nie było i wymyśla dania dla całej rodziny. To jest fajne, bardzo ułatwia przygotowywanie posiłków dla rodziny.

Zwykle dzieci nie mówią, bo nie wiedzą, co lubią?

Wiedzą, tylko rodzice rzadko ich słuchają. Nie dopuszczają do siebie tego, że dzieciom zmieniają się smaki, że emocje wpływają na to, co nam w danym momencie smakuje, na apetyt. Dokładnie jak u dorosłych. A dzieci warto słuchać, bo one wiedzą, czego akurat potrzebują, co powinny zjeść.

Wpychanie maluchowi łyżeczki do buzi, czy nakłanianie go, żeby wbrew woli zjadł mięsko to moim zdaniem forma przemocy. Dzieci doskonale wiedzą, co lubią, ale często nikt ich nie słucha. Jak przysłowiowy Jaś, siedzący przy stole i dłubiący w buraczkach, a na talerzu są przecież jeszcze ziemniaki i kotlet, więc mama namawia go, żeby zjadł. A wiadomo, że uśmiech mamy jest najważniejszy.

Takie działania zaburzają balans, dzieci przestają ufać sobie w kwestii żywienia, bo muszą zagłuszać realne potrzeby, żeby zadowolić opiekunów. Warto pamiętać, że dzieci działają bardzo intuicyjnie i jeśli często sięgają po jakieś składniki, to dlatego, że organizm podpowiada im, czego w danym momencie potrzebują.

A jeśli dziecko nie chce wcale jeść?

Bo czasem nie potrzebuje. Pamiętajmy, że trawienie zabiera nawet 80 proc. naszej energii. Dzieci nie mają często apetytu, kiedy są chore. Intuicja podpowiada im, że tę energię lepiej wykorzystać na walkę z wirusem czy bakterią.

Rodzice skarżą się często na wybiórczość pokarmową, bo dzieci wybierają monoskładniki, a to dlatego, że ich przewód pokarmowy się wykształca. Podświadomie sięgają po to, co jest dla nich najłatwiej strawne w danym momencie. Rodzicom się to nie podoba, bo po samych burakach za godzinę Jaś będzie głodny. Owszem, będzie, ale czemu nie miałby wtedy zjeść tych ziemniaków czy mięsa?

Teoria sobie, a kiedy to nasze dziecko tak marudzi przy stole, trudno jest podejść do tematu na chłodno.

Bardzo trudno, same jesteśmy matkami i dobrze wiemy, że o tym się łatwo mówi. Tu natura trochę komplikuje sprawę. Bo najwyższą powinnością matki jest wykarmić dziecko i my naprawdę zrobimy wszystko, żeby tego dokonać. Jednak karmienie dziecka na siłę zaburza jego odczuwanie głodu i sytości.

Pamiętajmy, że dzieci mają maleńkie żołądki, wiemy o tym, jak patrzymy na cudze dzieci, ale przy swoich już niekoniecznie. Zawsze podaję taki przykład, czy ty byłabyś zadowolona, gdybym w tej chwili zaczęła karmić cię na siłę? A czym od ciebie różni się dziecko, to taki sam człowiek, tylko nieco młodszy. Dlatego powinniśmy traktować je z szacunkiem, również przy stole.

Rodzice mówią, że dziecko nie je, bo jest rozproszone. No, oczywiście, że tak, przecież wkoło jest mnóstwo bodźców. Ale czy robienie wokół posiłku teatralnej otoczki, toczenie walki, czy nadawanie jedzeniu pryzmatu nagrody i kary tu pomoże? Jedzenie to fizjologia, więc nie utrudniajmy tego. Maluch w końcu zrozumie i zje.

Jeśli na stole jest słodki jogurt, to zje jogurt, jeśli jest kotlet, to sięgnie po niego, a jeśli będą warzywa, to co innego ma zjeść? Dzieci uczą się od nas przez naśladownictwo, jeśli wszyscy jedzą jedno danie, to w końcu i ono po nie sięgnie, wystarczy pomóc mu zrozumieć, po co jest jedzenie.

Tylko że jeśli na stole znajdzie się coś słodkiego, to wiadomo, co dziecko wybierze zamiast warzyw. W naszych dietach jest za dużo cukru, on zaburza nasze smaki, a my radośnie przekarmiamy dzieci.

Mało tego, mimo że dzieci są przekarmiane, to jednocześnie często są niedożywione. Jedzą dużo, ale niestety śmieciowego jedzenia. Dziecko nie zje brokuła czy kalafiora, jeśli często dostaje słodycze. Kubki smakowe bardzo szybko przyzwyczajają się do słodkiego smaku i zawsze będą go preferować. Miód, ksylitol, to nadal cukier.

Dajmy dziecku to samo, co sami jemy, skoro wiemy, że sałatka na naszym talerzu jest zdrowa, to czemu nie damy jej dziecku? Jesteśmy dziś wszyscy zabiegani, wiadomo, że jogurt dziecko zje szybko i bezproblemowo. Ale musimy to przerwać, bo dziś jesteśmy na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o wzrost otyłości u dzieci.

Stół to nie tylko jedzenie.

Oczywiście! Przy wspólnym stole można naprawdę fajnie spędzić czas, wiele nauczyć dziecko, ale i porozmawiać spokojnie o naszym dniu. Dajmy dziecku swobodę wyboru, co przygotujemy i jak to zje. Tutaj walutą jest czas, nawet nie pieniądz, ale właśnie czas, którego ciągle nam brakuje. Cukier czy parówka są prostym rozwiązaniem.

Jeśli nie pokażemy dzieciom od najmłodszych lat, jak przygotować zdrowe jedzenie, które im służy, to skąd będą kiedyś wiedziały, jak ugotować posiłek. Dziecko wyjedzie na studia, dostanie pieniądze i pójdzie do sklepu kupić jedzenie. Ze sklepowej półki wybierze parówkę i słodki jogurt, bo łatwiejsze rozwiązanie. A przecież za te same pieniądze można kupić marchewki, buraka i ziemniaki, a to już nieograniczone możliwości.

Są też dzieci, które od najmłodszych lat są na diecie pudełkowej. One też nie będą umiały ugotować obiadu. W tej chwili w niektórych polskich miastach są już budowane mieszkania bez kuchni. A przecież gotowanie nie musi być trudne.

I tu pada znamienne "Daria, tobie jest łatwiej, bo jesteś kucharzem".

W domu nie jestem kucharzem, tak jak każda mama, jestem logistykiem. Żeby moje dzieci zjadły zdrowe posiłki, muszę znaleźć czas, żeby zapanować posiłki, pójść do sklepu, ugotować i nakarmić. To wcale nie gotowanie sprawia nam najwięcej problemów. Najtrudniejsze jest przygotowanie tego "ugotowania". Widzę to na warsztatach kulinarnych, pod koniec dnia wszyscy uczestnicy już umieją gotować.

W mojej najnowszej książce udowadniam, że 5 składników wystarczy, żeby przygotować fajny posiłek. Podzieliłam treść na dziesięć rozdziałów. Są to m.in. przepisy na kasze, makarony, mięso, ryby, co kto lubi. W każdym z nich jest dziesięć przepisów, każdy z pięciu składników, które kupimy blisko domu, tanio i prosto. Ma być smacznie, zdrowo, tanio i dla każdego. Dziś mamy wysoką inflację, wszystko drożeje, ale jedzenie, jeśli je dobrze zaplanujemy, wcale nie musi być drogie. Bardzo zależało mi, żeby tą książką dać ludziom wybór, pokazać, że gotowanie w domu jest fajną alternatywą dla gotowych posiłków, nawet jeśli nie mają czasu.

Ale wszystko musi zacząć się od planu, dziś wyrzucamy ogrom jedzenia.

Dokładnie. Wprowadzam teraz warsztaty Logistyka domu, tam uczę mamy, jak planować tygodniowe menu rodziny. To zawsze musi być oparte o kalendarz rodzinny. Wiadomo, jak dziś wygląda nasza rzeczywistość, praca, szkoła, konie, siłownia i jeszcze basen. Do tego trzeba dopasować jedzenie. To posiłki dobieramy do życia, a nie odwrotnie.

W moim domu gotujemy trzy razy w tygodniu, bo wiem, kiedy mnie nie ma, kiedy prowadzę warsztaty, mam nagranie, a kiedy chwilę wolnego. Te posiłki muszą też dać się zjeść w określonych warunkach, przecież często zabieramy dziecko za szkoły i pędzimy na inne zajęcia. Zróbmy wtedy coś, co łatwo można zjeść w drodze.

Planujemy, co będziemy jedli, zrobić listę zakupów, ugotować i znaleźć czas na zjedzenie. Bo to też jest bardzo ważne.

Dlatego nie zapraszamy dzieci do kuchni, nie mamy czasu, a po wspólnym gotowaniu, zawsze jest więcej sprzątania...

Oczywiście, że więcej, przez pierwszych 50 razy (śmiech). Potem nie tylko już nie ma bałaganu, ale dziecko uczy się również, że po gotowaniu trzeba sprzątać. W zasadzie wychowałam się w kuchni mojej babci. To ona nauczyła mnie staropolskiej kuchni. Obowiązywała zasada, gotujemy jedno danie i sprzątamy, dopiero wtedy możemy zabrać się za kolejne.

Babcia oddawała mi swoją wiedzę, pokazywała krok po kroku, jak robi się daną potrawę. Ale oprócz tego gotowania dawała mi coś jeszcze — swój czas. Przy okazji mnie wychowując, opowiadała o wojnie, relacjach, miłości, dziadku. Powtarzała, że do 13.00 jest gospodynią, a od 14.00 damą. Brała prysznic, wkładała kapelusz i szła do sąsiadki grać w karty.

Babcia mocno wpłynęła na twój wybór życiowej drogi.

Babcia zasiała we mnie ziarno, które musiało dojrzeć, aby wykiełkować. Miałam 30 lat, byłam w Tajlandii na kolejnej wyprawie kulinarnej. Usiadłam pod Buddą, który miał na nosie Ray Bany, taka wersja dla turystów, i naszła mnie myśl, a gdybym poszła tą drogą?

Wróciłam do domu i wiedziałam, czego już robić nie chcę. Zamknęłam się w domu, zaczęłam gotować dla córki i założyłam bloga. Prawdę mówiąc, nikt nie wróżył mi sukcesów, przecież były już wielkie blogi o tej tematyce. Uznałam, że jeśli nawet ten projekt nie odniesie sukcesów, to będę mieć fajną bibliotekę przepisów dla córki.

Wykarmieniu dziecka zmagającego się z nietolerancją pokarmową, poświęciłam kawał życia. Kilka lat temu naprawdę mieliśmy problem z ustaleniem, co Laura może jeść. Moment, kiedy odkryliśmy, że córka nie toleruje glutenu, był z jednej strony ulgą, bo w końcu wiadomo czego unikać. Jednak z drugiej strony 13 lat temu nie było gotowych produktów. Musiałam więc kombinować.

Po 13 latach stworzyłam przepis na chleb bezglutenowy, z którego jestem naprawdę dumna. Jest puszysty, na zakwasie, wartościowy i naprawdę smaczny. Przecież nie tylko ja się zmagałam z takimi trudnościami. Wiele matek szukało ideału.

Nadal jecie bez glutenu?

Teraz już nie, dzieci wzmocniły się immunologicznie. Nigdy nie miały alergii, miały nietolerancję, więc po odpowiednim wsparciu odporności wiele problemów ustało. Tu zdecydowanie warto pamiętać, że kluczowe, i piszę o tym także w książce, to pamiętać, że filarami naszego zdrowia są oddech, sen, żywienie i aktywność. Bo jeśli zatroszczymy się o te cztery strefy, to organizm nam się za to odwdzięczy.

Do jedzenia jak do zdrowia — trzeba podejść holistycznie?

Zdecydowanie. Jestem przeciwniczką wszelkich diet, uważam, że sztywne plany żywieniowe wpędzają nas we frustrację, a ja chcę kobiety jej pozbawić. Chcę zabrać im wyrzuty sumienia, a dać nadzieję i narzędzia, żeby zawalczyć o siebie.

Sama zmagam się z insulinoopornością i ustawiłam swoje żywienie w sposób sprzyjający mojemu zdrowiu. Twoje życie też może być na pięć gwiazdek, bez wyrzeczeń. Ale to ty je musisz takim uczynić. Każda z nas może odnieść sukces i dla każdej z nas będzie oznaczał coś innego.

To bardzo ważne, co mówisz, bo my — kobiety, matki lubimy sobie umniejszać.

Tak! A przecież, to my decydujemy, co jest naszym sukcesem. Może to być gotowanie, bycie mamą na cały etat, kariera w korporacji, ale też pozornie małe rzeczy, ciekawa rozmowa, przyjemne spotkanie jak nasze. Wielkie znaczenie ma to, z jakim nastawieniem podchodzimy do życia.

Jestem wielką fascynatką polskich kobiet i czuje potrzebę działania dla nich tak, aby w siebie uwierzyły. Niepotrzebnie jesteśmy ogromnie zakompleksione, a wszędzie na świecie bycie mężem Polki, to wielki przywilej. Myślę, że kobietom jest potrzebny nie autorytet, ale kumpel, ktoś taki, jak one.

Pisząc książkę "5 składników zdrowia", myślałam o nich, o tym, co chcę im powiedzieć. Bo przecież każdemu zdarzają się słabsze dni. Jeśli dziś zjadłaś paczkę chipsów, a dziecku dałaś gotowe danie, jest OK. To nie czyni cię słabą. Mam swoje patenty i chcę się nimi podzielić, żebyś wiedziała, że zawsze masz moc. Zrób jeden prosty posiłek z pięciu składników i będzie super.