"Nie wywoźcie dzieci na śmierć do lasu". Rozmawiamy z rodzicami, którzy poruszyli całą Polskę

Aneta Zabłocka
W ciągu jednego wieczoru grafika inspirowana zdjęciem 1,5-rocznej dziewczynki obiegła social media. A nad zdjęciem ludzie dzielili się listem "Rodzin bez granic", opisującym, że nie godzą się na głodzenie i wyziębianie dzieci na granicy polsko-białoruskiej. Rozmawiamy z rodzicami i organizatorami akcji, o której mówi cała Polska.
"Rodziny bez granic". Rozmowa z autorami protestu i założycielami grupy Fot. Piotr Molecki/East News
"Jak wasze dzieci, ta mała dziewczynka ubrana jest w pajacyk. Ten jest już sztywny od brudu. Jak wasze córeczki, kiedy miały półtora roku, stoi jeszcze niepewnie. To ten wiek, kiedy dzieci zaczynają naśladować zwierzątka, uciekać z chichotem, przeglądać książeczki z głośnym „u”. Mówimy wtedy, że są słodkie, nosimy je na biodrze i mimo zmęczenia jesteśmy szczęśliwe" – takim mocnym opisem "Rodziny bez granic" zaczynają swój publiczny list.


Chcą, aby trafił do wszystkich najważniejszych ludzi w państwie, poruszył serca strażników granicznych i Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Ta dziewczynka z opisu to wymuskane dziecko, które ma szansę dorastać w Polsce. Kraju może nieidealnym, ale takim, w którym na co dzień nie widuje się zziębniętych dzieci w lesie.

Do czasu, bo na granicy polsko-białoruskiej koczują dzieci. Właśnie teraz, gdy my siedzimy w ciepłych mieszkaniach, pracujemy, odwozimy swoje dzieci do przedszkoli czy żłobków, w których dostaną ciepły posiłek.
"Rodziny bez granic" - akcja protestacyjna w związku sytuacją na granicy polsko-białoruskiejFot. Marzena Wystrach/REPORTER

Dziewczynka ze zdjęcia

Zdjęcie dziewczynki w brudnym kombinezonie poruszyło rodziców z całej Polski. Dziw, że nie rusza funkcjonariuszy przebywających na granicy. Z powodu braku reakcji organów państwowych na cierpienie dzieci rodzice zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce.

Założyciele grupy zmęczeni bezsilnością chcieli zrobić cokolwiek, by obudzić sumienia osób odpowiedzialnych za to, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. – Nie możemy tam pojechać, nie możemy fizycznie nic zrobić, oprócz przesłania pieniędzy na zbiórkę charytatywną i trochę rzeczy dla potrzebujących. Umiemy za to pisać i chcieliśmy wykorzystać wartości uniwersalne dla wszystkich rodziców, by zwrócić uwagę, że dzieciom na granicy dzieje się krzywda. A jako rodzice wiemy, że pomóc zziębniętemu, smutnemu dziecku to nie jest trudna sprawa – mówią aktywiści "Rodziców bez granic".

"Jako matki, jako rodziny, jako ludzie zwracamy się ponad politycznymi podziałami do matek, rodzin i osób, które mają wpływ na decyzje dotyczące granicy wschodniej. Wszyscy doskonale wiemy, jak pomóc choremu, głodnemu, zziębniętemu, przestraszonemu dziecku. Nie możemy pozwolić na to, żeby w naszym kraju dzieci były wywożone na śmierć do lasu" – piszą twórcy grupy.

– My zdecydowaliśmy się nie korzystać ze zdjęcia ten dziewczynki. Nie chcemy epatować jej wizerunkiem. Jest już ofiarą tej sytuacji, wystarczy - mówi Aleksandra Kujałowicz, mama dwójki dzieci, blogerka. Jedna z najbardziej aktywnych osób działających w "Rodzinach bez granic". Stworzyli więc z pomocą zaprzyjaźnionej graficzki rysunek, który stał się symbolem akcji.
Fot. Materiały partnera
Od 1 października codziennie protestują pod siedzibami Straży Granicznej w całej Polsce. Wraz ze swoimi dziećmi rysują przed budynkami schematy domów, dzieci i napis, który mówi najwięcej "Gdzie są dzieci?".
Fot. materiały własne
– Moja córka rysowała w piątek pod siedzibą Straży Granicznej. Sama wymyśliła, że narysuje wszystko, czego uchodźcy potrzebują. Zaczęła od ubrań, butów, łóżka, domu, lekarza, potem dodawała tez zabawki, instrumenty muzyczne, książki, rowery, parasole... i mówiła, że szkoda, że ta kreda to nie zaczarowany ołówek, żeby już zaraz mieli to wszystko – opowiada Maria, która zaangażowała swoją rodzinę w pomoc.

"Gdzie są dzieci?"

W ubiegłym tygodniu "dzieci z Michałowa" wraz z rodzicami, którzy przekroczyli polską granicę, zostali odesłani nie wiadomo gdzie. Wiceminister Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Maciej Wąsik, powiedział, że rodziny zostały odesłane po udzieleniu im pomocy i wyekwipowane z jedzeniem i piciem. Twierdził, że migranci chcieli przedostać się do Niemiec. Polskie państwo nie godzi się jednak na "niekontrolowany napływ" cudzoziemców i zawrócił dzieci na pole graniczne.

Aryas 8 l., Arin 6 l., Alas 4 l., Almand 2 l., Ayten 1,5 roku. To tych dzieci szukają "Rodzice bez granic".

– To był taki zapalnik – mówi Aleksandra Kujałowicz. – To było bardzo bolesne, oni już tam byli, można było się nimi zaopiekować, zastosować procedury... Jest jesień, zimno, a migranci nie mają pokrowców, koców, żadnych warunków do funkcjonowania. Cały czas mam w myślach 15-latkę z Usnarza, która 1 września nie poszła do szkoły. Ona nadal w tym lesie jest.

Aleksandra mówi, że patrzy na swoje dzieci i myśli, że niczym nie różnią się od tych, które przebywają na granicy. Poza tym, że te w domu "są legalne", a te w lesie zostały wypchnięte w niebyt.

– Ja wierzę w Boga i moją motywacją jest to, co mówi Biblia. „Głodnych nakarmić…” czuję, że jest wielu ludzi wierzących bardzo zdezorientowanych sytuacją i myślę, że do nich bardzo warto dotrzeć - mówi Magda, zaangażowana w "Rodzinach...".
Protest "Gdzie są dzieci?" na rozdaniu nagród NIKEFot. Pawel Wodzynski/East News
"Rodziny bez granic" to grupa facebookowa zrzeszająca ludzi, którym nie jest obojętny los ofiar kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej, a w szczególności los przebywających tam dzieci. Początkowo była to grupa rodziców, a wszystko zaczęło się od facebookowej grupy Piotra i Laury, którzy napisali: „Nie możemy już wytrzymać bezczynności”.

Uniwersalne marzenie

Do 2 października do ośrodków dla cudzoziemców zostało skierowanych w sumie 1490 osób, w tym 26 rodzin i 64 dzieci w podlaskim oddziale, a w ośrodku Czerwony Bór – 148 osób (40 rodzin i 61 dzieci) - informowało Biuro Prasowe Rzecznika Praw Obywatelskich.

Rzecznik Praw Dziecka wystosował oświadczenie, w którym potwierdza przypadki wykorzystywania dzieci do forsowania polskiej straży granicznej do przejęcia migrantów. Źródło, na które powołuje się RPD, wskazują, że dzieci są rozbierane i wyziębiane, by zmusić funkcjonariuszy do wezwania lekarza i przewiezienia dzieci przez granicę. Już w Polsce rodziny zostają objęte ochroną międzynarodową.

– Czytałam raport RPD. I z jednej strony myślę sobie, jak można jeszcze bardziej zaziębić dziecko, które siedzi na wilgotnej ziemi w przemoczonych ubraniach. Z drugiej, że nie powinniśmy przekładać całej odpowiedzialności na strażników białoruskich. Po naszej stronie też są funkcjonariusze, którzy mogliby wyciągnąć rękę do migrantów - uważa Kujałowicz.
Fot. Przemek Wierzchowski / REPORTER/East News
Fundacja Ocalenie, która monitoruje sytuację na granicy, informowała 2 października, że w lesie na Podlasiu znaleziono grupę Kurdów 2 kobiety, 5 mężczyzn i trójkę małych dzieci - 2,4,5 lat, którzy od 6 dni nic nie jedli i nie pili. Najmłodsze z dzieci ma porażenie mózgowe i epilepsję.

Po kontakcie z migrantami Fundacja ustaliła, że 5 dorosłych i jedno dziecko zostali odesłani na granicę. Reszta dzieci trafiła do szpitala.

– Doceniamy to, co robi burmistrz Michałowa. To są gesty, które pokazują, że wielu osobom ci ludzie nie są obojętni. A przecież na granicy każdy strażnik może podjąć decyzję, że nie odsyła, tylko kieruje do szpitala czy ośrodka dla cudzoziemców – mówi Aleksandra.

Rysunek domku skreślony ręką jednego z migracyjnych dzieci, który został znaleziony w lesie, stał się dla rodziców z całej Polski symbolem uniwersalnego marzenia o cieple.

– W przypadku dzieci przebywających na granicy niech to będzie chociaż szpital czy ośrodek dla cudzoziemców, czyli ciepłe, suche miejsce – mówi Aleksandra.

"Musicie zrobić wszystko, co w waszej mocy, żeby jeszcze dziś dostały ciepłe mleko i lekarstwa" - piszą w swoim liście "Rodziny bez granic".