Ta książka dodaje skrzydeł i dzieciom, i dorosłym! Poznajcie "Małą Księżniczkę"
Słowem: mamy tutaj do czynienia z książką "2w1"; sprawiającą, iż czas spędzony z naszymi pociechami okaże się bardzo, ale to bardzo wartościowy. Dla każdej ze stron. Choć znajdujemy tutaj multum nawiązań do legendarnego dzieła, które wyszło spod pióra de Saint-Exupéry’ego niemal osiem dekad temu, pisarce udało się stworzyć zupełnie nową jakość.
Jakość, która wręcz idealnie wpasowuje się w nasze czasy – przecież dziewczynki (niezależnie od wieku metrykalnego) coraz śmielej podbijają świat, coraz szerzej rozpościerają skrzydła, prawda? Natomiast dzięki książkom takim jak "Mała Księżniczka" będą robiły to jeszcze chętniej i odważniej.
– W nic nie wierzę tak mocno, jak w sprawczość książek, w ich zdolność do zmieniania nas, kierowania nami i otwierania nowych drzwi. Swoje dzieciństwo pamiętam jako następstwo książek właśnie, jako długą podróż przez wielkie zamczysko, w którym każda komnata była inną, czytaną przeze mnie opowieścią. Niektóre komnaty były piękne, niektóre przyjemne, niektóre straszne lub niepokojące, ale każda z nich trochę mnie zmieniła, zawsze wychodziłam z nich inna, niż wchodziłam. I ja to wiem, a przynajmniej to czuję, że w każdej dziewczynce, która przeczyta "Małą Księżniczkę", coś się poruszy. I to coś może nie pojawi się od razu, może będzie trwało w uśpieniu, ale w końcu nadejdzie taki dzień, że się przebudzi i każe jej rozwinąć skrzydła – podkreśla w rozmowie z mamaDu Karolina Lewestam.
Lisy zawsze mają rację i dlatego bardzo trudno je czymś zaskoczyć. Jak się później okazało, jest ich wszędzie całe mnóstwo. Są bardzo różne, ale mają jedną wspólną cechę: nie chcą, żebyś przypadkiem za wysoko poleciała. Wystarczy chwila nieuwagi i bach! Wpadasz im prosto w zęby: siedzisz na jakiejś kanapie i składasz im ścierki w równą kostkę. Nie było wyjścia — żeby ich uniknąć, musiałam nauczyć się latać.
Mijają lata, Amelia pokonuje wszystkie przeciwności losu i… oto frunie swoim Lockheedem Electrą! Za sobą ma już ponad dwadzieścia tysięcy mil i jest coraz bliższa osiągnięcia celu, jednak wyprawę kończy katastrofa u wybrzeży jednej z (pozornie bezludnych) wysp na Oceanie Spokojnym. Pozostaje wypłakać się, opatulić w kurtkę pilotkę i – przygryzając kanapki i jabłka – usiąść na plaży, spoglądając na wrak samolotu.
I wtedy, tuż za mną, cieniutki głosik powiedział:
— Narysujesz mi jednorożca?
Podskoczyłam jak oparzona. To była... dziewczynka. Dziwnie czysta, bardzo porządnie ubrana; w ogóle nie pasowała do dzikiej wyspy, na której wylądowałam (…) Przetarłam oczy ze zdumienia. Uszczypnęłam się w ramię— nie zniknęła. Przez dłuższą chwilę więc tylko gapiłam się na nią z otwartą buzią.
W ten sposób rozpoczyna się znajomość pilotki z tajemniczą postacią, która – jak się okazuje – również odbywa wielką wyprawę. Oto Mała Księżniczka, odziana w czerwoną pelerynę istota, która pochodzi z maleńkiej planety (bądź też, jak rzekliby poważni ludzie, asteroidy), na której jedynymi sąsiadami są stary kret oraz pewien kwiat…
… nie, nie chodzi tutaj o różę, lecz czerwonego tulipana. Niczym mantrę powtarza on słowa, które nieustannie słyszy tak wiele kobiet: "dziewczynki nie latają". Jednak głód smakowania kosmosu staje się coraz bardziej dokuczliwy, tak więc Księżniczka rusza przed siebie, zdobywając kolejne doświadczenia; bezcenne zarówno dla niej, jak i osób pochłoniętych lekturą.
Autorka zabiera nas na planetę władaną przez niewyobrażalnie piękną Królową, której poddani wrzucają śmieci do jedynej studni. Będzie i miejsce, w którym Mała Księżniczka spotka mewę zmagającą się z problemem samotności, choć wokół ma wielu pierzastych pobratymców, a także planeta myśląca o wyłącznie potrzebach innych, lecz zaniedbująca swoje. Spotykamy również Modelkę, zakochaną w błysku fleszy.
To zaledwie część przygód, które prowadzą Małą Księżniczkę na Ziemię, gdzie na złocistej plaży nawiązuje się relacja z Amelią; osobą, która postanawia zapewnić dziewczynce skrzydła. Zarówno w sensie metaforycznym, jak i dosłownym.
Karolina Lewestam, układa słowne origami i wykorzystując bajkowo odrealnioną konwencję (natrafimy tutaj również na lisy, smoki, skorpiony, tudzież wilki), opowiada o rzeczach niesamowicie wręcz ważnych w naszym "prawdziwym" świecie. Kobiece wsparcie, wzajemne motywowanie się oraz inspirowanie… Na ile istotnym pojęciem jest w tym przypadku feminizm?
– To trudne pytanie. Bo oczywiście nie da się uniknąć tego słowa, kiedy mówimy o bohaterce-dziewczynce, która została stworzona w odpowiedzi na chłopca, czyli "Małego Księcia". Więc owszem, jest to poniekąd książka feministyczna. Ale z drugiej strony ja wcale nie pisałam jej z powodów politycznych. Pisałam ją w sposób bardzo osobisty, w ramach autoterapii. "Mały Książę" wyrządził mi kilka krzywd — kazał kochać bez względu na wszystko (przecież róża jest dla księcia bardzo niedobra!), kazał nie ufać własnym oczom, mówił więcej o marzeniach niż o działaniu, demonizował dorosłość. I ja to chciałam odczarować, przede wszystkim w sobie. A że ja jestem właśnie dziewczynką, wyszła z tego książka feministyczna – klaruje autorka.
Wszystko to sprawia, że "Mała Księżniczka" to lektura, która otworzy głowy zarówno dziecięce, jak i dorosłe. Zwłaszcza że – idąc tropem słów wielkiego Antoine’a de Saint-Exupéry’ego – wszyscy dorośli byli najpierw dziećmi. Takimi jak córka Karoliny Lewestam, Matylda, której autorka zadedykowała tę baśń.
– Choć, zaznaczmy, dedykuję tę książkę wszystkim, którzy są zamknięci na jakiejś małej planecie i przeczuwają, że gdzieś daleko czeka na nich wielki i wspaniały wszechświat. A tak czasem czują się ludzie w każdym wieku, prawda? – pyta retorycznie pisarka.
Wiedziałam, że da radę. Nie była zwykłą dziewczynką. Ale była też zupełnie zwykłą dziewczynką, prawda? Każda z nas w końcu przybyła z jakiejś maleńkiej, samotnej asteroidy. Niektóre nigdy jej nie opuszczają, inne wracają na nią, jeszcze inne wyruszają w świat. Ona wyruszyła, a ja byłam z niej dumna".
Czy Mała Księżniczka postanowiła wrócić do tulipana i kreta, czy może, posiadłszy umiejętność latania, została na Ziemi i krąży właśnie nad naszymi głowami? Niechaj – do momentu, w którym przeczytasz tę książkę – pozostanie to tajemnicą.
Materiał powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal