"To są moi Wojownicy". Twórca Efektu Klimasa zdradza, dlaczego z nim dzieci chudną szybko i zdrowo

Marta Lewandowska
Spotykamy się w Gabinecie w Wilanowie. W niedzielę, bo w tygodniu jest dostępny tylko dla podopiecznych. Leszek Klimas, wielokrotny Mistrz Polski i Mistrz Świata Sylwetki Atletycznej z 2019 roku. Dziś zajmuje się propagowaniem zdrowego stylu życia, zwłaszcza wśród dzieci. Jego mali podopieczni chudną 30, 50 kg i odzyskują to, co najważniejsze: zdrowie i uśmiech na twarzy.
Najważniejsze w tych spotkaniach jest dziecko, ale Leszek Klimas przekonuje, że bez współpracy całej rodziny, nie da się osiągnąć sukcesu. Fot. Instagram Leszek Klimas
Panie Leszku, dlaczego postanowił się pan zająć dziećmi?

Prawda jest taka, że dzieci już od dawna mają problem z utrzymaniem prawidłowej masy ciała. Jednak pandemia przyczyniła się do tego, że rodzice zauważyli, jak zawrotne tempo może to przybrać. Odcięliśmy dzieci od wszelkich aktywności, wyłączyliśmy z życia społecznego. Był przecież taki moment, że nie mogły wychodzić z domu bez opieki.


Siedziały w domu, bez lekcji WF, ich procesy metaboliczne zwolniły. Natomiast problem nie jest nowy. Z najmłodszymi pracuję od około 15 lat. Już wtedy rodzice zgłaszali się z dziećmi z nadwagą i otyłymi.

A jednak kogo nie zapytamy, to usłyszymy, że my będąc dziećmi, nie mieliśmy problemów z wagą. Dlaczego nasze dzieci mają?

Kiedy pani czy ja chodziliśmy do szkoły, nie było reklam cukierków, batoników, fast foodów. Nie było reklam, nie było niezdrowych przekąsek i nie było problemu. Ze słodyczy w niedzielę było domowe ciasto i ruchu było więcej, bo przecież cały dzień biegaliśmy po podwórku.

Dziś dzieciaki ze wszystkich stron atakowane są reklamami, które moim zdaniem powinny być zakazane, bo bezpośrednio szkodzą zdrowiu. Do tego mają komputery, telefony, a to niestety odbija się na ich trybie życia, zdrowiu i sylwetce.

Już nawet nie wspominając o tym, że przychodzą do mnie 10-latki, które piją energetyki. Rodzice dają pieniądze na śniadanie do szkoły, a dziecko kupuje taki napój, bo jest smaczny, bo reklamowany, bo wszyscy piją. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo szkodliwe są to produkty.

W tym przypadku od przybytku głowa boli.

Zdecydowanie. Kiedy my byliśmy dziećmi, za pieniądze od rodziców mogliśmy kupić bułkę czy ćwiartkę chleba na troje. Dziś kupują chipsy, energetyki albo batoniki. To niestety potem widać w wynikach badań. Coraz częściej zgłaszają się do mnie rodzice z 8- czy 9-letnimi dziećmi, które mają niealkoholowe stłuszczenie wątroby czy zespół chorób metabolicznych.

Dawniej takie wyniki mieli 60-latkowie, dziś uczniowie drugiej czy trzeciej klasy podstawówki. Te dzieciaki za 15-20 lat będą niepełnosprawne. Dziś współpracujemy ze sztabem lekarzy pediatrów, którzy pomagają interpretować te wyniki, a przede wszystkim je poprawiać.

A mamy do czynienia ze skrajnymi przypadkami. Skontaktowała się ze mną kobieta, której dziecko w wieku 10 lat ma niespełna 170 cm wzrostu i waży 212 kg. Nogi się pod pode mną ugięły. Tu już trudno mówić o jakimś ruchu, bo on jest fizycznie niemożliwy. A 10-latek ważący 90 kg nikogo w zasadzie już nie dziwi. Widzę to na basenie. Na 10 dzieci, co najmniej 3 jest otyłych, kolejnych 5-6 ma nadwagę.

Pamięta pan pierwszego małego pacjenta?

Tak, to była dziewczynka, miała około 12 lat i ważyła ponad 100 kg. To było w moich rodzinnych Żarach, niewielkie miasto 38 tys. mieszkańców. To był taki punkt zapalny dla tej niewielkiej społeczności. Tak się zaczęło. Często niestety trafiają do nas pacjenci, którzy szukali pomocy w wielu miejscach, często bezskutecznie.

Z dziećmi pracuje się zupełnie inaczej, tu nie wystarczy dać rozpisanego jadłospisu. Dziecko potrzebuje silnej motywacji, a także wsparcia, które musi iść z każdej strony. Jeśli to się nie pojawia, to próba odchudzania jest skazana na porażkę.

Dzieci nie rozumieją, dlaczego powinny schudnąć?

Nie, bo nikt im tego nie tłumaczy. Skąd kilkulatek ma wiedzieć, jakie choroby mu grożą? Moim zdaniem problem jest głęboko zakorzeniony również w braku edukacji rodziców. Skąd mają wiedzieć, jak właściwie karmić dziecko, skoro nikt ich tego nie uczy?

Ta wiedza powinna być obowiązkowa i dostępna w szkole. Moim zdaniem brakuje przedmiotu, który jasno by mówił, jak i ile jeść, żeby było zdrowo, jak obliczyć potrzeby swoje i najbliższych. A skoro rodzice tego nie wiedzą, to dziecko też tego nie będzie rozumiało.

Ważne, żeby dotrzeć do małych pacjentów i wytłumaczyć im, że otyłość to choroba, za którą przychodzą kolejne jednostki chorobowe, ponad 200 różnych. Dzieci to bardzo szybko łapią, jeśli wiedza jest im podana w sposób przystępny.
Tylko jak przekonać dziecko do zmiany nawyków?

Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że ja bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. A do tego, jeśli to 8-latek jest moim pacjentem, to rozmawiam przede wszystkim z nim i dopiero z rodzicem. Jednak w czasie spotkań za mną nikt nie musi się obawiać oceny. Bo tu nie chodzi o to, żeby zrzucać winę na rodziców czy na dziecko. Oni przychodzą po pomoc, nie po ocenę.

Zmiana musi objąć całą rodzinę. Często zdarza się tak, że rodzic, który pojawia się z dzieckiem na pierwszej wizycie płacze, bo dociera do niego, że trzeba to natychmiast zatrzymać. Wszystko zmienić albo być gotowym na najgorsze. Cieszę się, widząc te łzy, bo to dowód, że rodzicom zależy. A dzięki ich zaangażowaniu, dziecko lepiej współpracuje.

W 99 proc. przypadków odnosimy sukces. Na 100 rodzin zdarza się jedna, która nie podoła wyzwaniu, reszta zmieni swoje życie. Bo to zawsze jest praca z całą rodziną. Wszyscy muszą wspierać to dziecko i tę rodzinę. Brakuje niestety dostępności wsparcia psychologicznego dla tych, którzy nie mogą liczyć na najbliższych. Mówię tu o samotnych matkach, które są faktycznie zdane tylko na siebie.

Większość walk udaje się wygrać, również tych trudnych.

Tak, zdecydowanie. Mieliśmy takiego chłopca, Huberta. Jego mama szukała pomocy absolutnie wszędzie, odkąd dziecko skończyło 4 lata. Byli odsyłani od jednej poradni metabolicznej do drugiej. Wykonali niezliczoną ilość badań i nic, a chłopiec faktyczne jadł niewiele. Kiedy Hubert miał 6 lat, trafił do szpitala z nadciśnieniem tętniczym, które trzeba mu było zbijać kroplówkami.
Ta mama nie miała już siły. Trafili na oddział pediatryczny, gdzie ordynatorem by mój znajomy. To on zadzwonił do mnie z informacją, że Hubertowi trzeba ratować życie. Pamiętam, że to było piątkowe popołudnie, przyjechali od razu do klubu. Dziecko było przede wszystkim dramatycznie opuchnięte.

Rozpisałem Hubertowi plan żywieniowy. Mama nie mogła uwierzyć, że chłopiec ma tyle jeść, bo naprawdę jadł niewiele. Ważne, żeby taki plan składał się przede wszystkim z tego, co dziecko faktycznie lubi, bo to nie może być męczarnia. Po tych wszystkich dietach, które przeszli, miał tak rozregulowany metabolizm, że organizm zatrzymywał wszystko, co dostał, łącznie z wodą.

Hubert zaczynał od znikomej aktywności, bo to był spacer, dosłownie pięć minut dziennie. Dziś ten chłopiec waży 45 kg mniej. Jednak ważniejsze jest to, że świetnie gra w piłkę, jest napastnikiem. To zawsze było jego marzenie. Kiedy się poznaliśmy, do drużyny na WF-ie trafiał ostatni, dziś to on wybiera zawodników. Przy okazji starszy brat Huberta schudł o 30 kg.

Ale są przecież dzieci, które nie jedzą warzyw. Jak wtedy skomponować plan?

Miałem pod opieką Macieja. Miał 14 lat, 120 kg, kiedy przyjechał do mnie z tatą i dziadkiem 200 km. Robię wywiad, jak zawsze pytam o kontuzje, operacje, dochodzimy do jedzenia. Pytam Maćka, jakie warzywa lubi. Tata z dziadkiem zaczęli się śmiać, bo chłopiec jadł tylko marchewkę, a w jego przypadku marchewka jest zakazana.

Maciej miał odruch wymiotny na samą myśl o pomidorze, czy wielu innych warzywach. Pracujemy razem od lutego. Schudł 50 kg, je wszystkie warzywa. Jak wrócił z nauki zdalnej do szkoły, to nie poznali go ani koledzy, ani nauczyciele. Ale to kolejny przypadek dziecka, które było dramatycznie opuchnięte. Jak staruszka, która ma poważne problemy z układem naczyniowym.

Maćkowi udało się wygrać tę walkę, bo mógł liczyć na pełne wsparcie rodziny. Oni tak bardzo się w to wszystko zaangażowali, że dziadek schudł 20 kg, tata prawie 30 kg, a mama 20. Bez ich wsparcia i zaangażowania, Maciek nie odniósłby tak spektakularnego sukcesu, a dziś ma kratkę na brzuchu. Dzieci szybko uczą się jeść warzywa, kiedy odstawimy nadmiar cukru. Cukry zaburzają odczuwanie smaku. Dzięki planowi żywieniowemu, kiedy je ograniczymy, po dwóch tygodniach dzieci zaczynają jeść warzywa, bo w końcu czują ich prawdziwy smak.

Rodzice muszą uczyć się czytać składy, bo można przecież kupić keczup, który ma 27 g cukru, ale i taki, w którym znajdziemy zaledwie 5 g. Nie kupujmy produktów, które cukier mają na 3-4 miejscu w składzie. On będzie prawie we wszystkim, ale niech będzie na końcu.

A co z dietami eliminacyjnymi? Warto spróbować odstawić gluten albo laktozę?

Jeśli dziecko nie ma celiakii, czy innej nietolerancji, to po co eliminować gluten? To jest taka chwilowa moda, wchodzimy do sklepu i widzimy potężną półkę z makaronami bez glutenu i znowu pojawia się wątek braku edukacji. Bo nasz mózg podpowiada nam, że skoro jest tego tyle, to jest potrzebne, więc może warto spróbować. A gluten nie szkodzi większości z nas.

Podobnie jest z produktami mlecznymi bez laktozy. Słyszę czasem od rodziców, że kupują je, bo tak się przyzwyczaili, bo smakują, są słodsze. Ale niewiele osób zastanawia się, dlaczego są słodsze, a tam jest dodany cukier, taki prosty, najgorszy. O produktach typu light, nawet nie będę się wypowiadał. Nie kupujcie tego, po prostu. Lepiej zjeść mniej a pełnowartościowych.

Inne rodziny też chudną z dziećmi?

W zasadzie nie zdarzają się sytuacje, żeby tak nie było. Jakiś czas temu zgłosiła się do mnie rodzina z 4-letnią Laurką i 8-letnią Oliwką. Obydwie dziewczynki już były otyłe. Dziś to jest piękna bardzo aktywna rodzina. Łącznie schudli 120 kg.

Najważniejsze jest jednak to, że oni odczuli Efekt Klimasa. Wszyscy zdrowo się odżywiają, uprawiają sport. Niedawno odwiedzili mnie w Warszawie, wybraliśmy się na spacer i ta mała Laurka przeszła z nami z 10 km. Oni jeżdżą na rowerach, dużo chodzą. Dużo pan mówi o sporcie, który pojawia się w życiu tych dzieci, a przecież w szkołach podstawowych, każda klasa ma pięć lekcji WF-u w tygodniu.

Tu jest niestety wielki błąd systemu, bo program w zasadzie nie zmienił się od lat 80., kiedy my byliśmy dziećmi. W efekcie współczesna młodzież nie jest w stanie spełnić wymagań, które były stworzone zupełnie dla innych dzieci, szczupłych, wysportowanych.

Skutek jest taki, że często połowa klasy ma zwolnienie z lekcji wychowania fizycznego, bo nie dają rady ruszać się przez 45 minut. Ze smutkiem muszę powiedzieć, że nauczyciele też czasem nie pomagają, bo bardzo krytycznie komentują wygląd dzieci, które przecież potrzebują pomocy. Ćwiczą tylko ci najsprawniejsi, a przepaść między dzieciakami się pogłębia.

A przecież to można zrobić, pięknie można zmotywować każde dziecko. Tutaj trzeba indywidualnego podejścia, jeśli dziecko jest otyłe, to ono nie powinno biegać, bo to ogromne obciążenie dla stawów, serca. Nauczyciel powinien mieć możliwość dostosowania zajęć do kondycji i możliwości każdego dziecka, bo to też pomogłoby uniknąć wyśmiewania przez rówieśników.

Nadal to się dzieje?

Nieustannie. Zdarzają się naprawdę niewybredne komentarze od nauczycieli WF-u. Nie wszystkich oczywiście, ale też wcale nie tak rzadko. Rówieśnicy również często nie mają litości. Bardziej to widać po dziewczynkach, wchodzą na pierwszą wizytę ze spuszczoną głową, zawstydzone. Po kilku miesiącach są to zupełnie inne dzieciaki, pewne siebie, wysportowane.

Moich podopiecznych nazywam Wojownikami, bo takiej determinacji, jaką mają te dzieci, mógłby pozazdrościć im niejeden dorosły. Czasem słyszę, że dzieci nie powinny chodzić na siłownię. Moi podopieczni chodzą, żadne z nich nie dźwiga ciężarów. To są ćwiczenia wielostawowe, które dobieramy bardzo indywidualnie, bo każde z nich potrzebuje czegoś innego.

Korzystam z mojego doświadczenia. Od 32 lat sam trenuję, od 27 lat zajmuję się prowadzeniem innych, od 20 lat prowadzę klub sportowy. Opieka nad dziećmi, którą włączyłem do swojej działalności 15 lat temu, uzupełniła ofertę, a z czasem stała się jednym z jej filarów. Pokazuję tym dzieciom, gdzie mogą uniknąć błędów, które ja sam popełniłem, dzielę się moim doświadczeniem.

Przemiana staje się nagrodą?

Nagradzamy każdy sukces. Mamy taką piękną Zuzię, która cieszyła się niesamowicie, bo po zgubionych kilogramach dostała pozwolenie na dużą porcję lodów. Utrata wagi nie może im się kojarzyć tylko z wyrzeczeniami. Oni szybko się przyzwyczajają do tych nagród i chcą o nie walczyć. Mam pod opieką Olka. Olek przychodzi co dwa tygodnie na kontrolę. No i pewnego dnia okazuje się, że nie schudł. Mówię, że przykro mi, bo najwyraźniej podjadał. A Olek, zamiast się przyznać, pyta "a nagroda?". Chłopiec i jego mama zarzekali się, że nie podjadał, ale waga mówiła coś innego. Prawda wyszła na jaw po kilku dniach.

Olek codziennie dostawał od mamy 2,70 zł na wodę. Wchodził do sklepu i przypadkiem się wydało, że codziennie kupował żelki na wagę, dokładnie za 2,70 zł. :) Ale daliśmy radę, na następną nagrodę zasłużył już uczciwie.

Na pańskiej stronie internetowej nie brakuje spektakularnych przemian dzieci otyłych, a czy opiekuje się pan także dziećmi, które delikatnie przekraczają prawidłową masę?

Dostajemy tu w klinice coraz więcej zapytań i zawsze bardzo chwalimy taką postawę. Istnieją badania mówiące, że jeśli codziennie do zapotrzebowania kalorycznego dołożymy tylko jednego cukierka i nie zmienimy nic w swojej aktywności, przytyjemy około 1,5 kg rocznie. A przecież są dzieciaki, które w rok tyją 12 kg!

Więc jeśli rodzic szuka pomocy, kiedy dostrzega niepokojący trend, to tym lepiej. Wkraczając szybciej z programem, możemy uchronić dziecko przed wieloma przykrymi konsekwencjami. Zdecydowanie więcej tych zapytań jest po wizytach w Pytaniu Na Śniadanie czy Dzień Dobry TVN. To właśnie przez te telefony zostawiliśmy nasze życie w Żarach i przenieśliśmy się do Warszawy, żeby pomóc jak największej liczbie dzieci.

Przychodzi nowy pacjent, dostaje plan żywieniowy, zestaw ćwiczeń i co dalej?

Dalej dopiero się wszystko zaczyna. Przede wszystkim na żadnym etapie te rodziny nie zostają same. Nasze pierwsze spotkanie, to początek relacji. Musimy sobie ufać jak rodzina, być w stałym kontakcie. Bywają dni, że od podopiecznych odbieram kilkadziesiąt telefonów. Ktoś potrzebuje wsparcia, żeby się zebrać do ćwiczeń, ktoś chce inny posiłek. Takie problemy rozwiązujemy na bieżąco, nie tylko w czasie wizyt kontrolnych.

Każda aktywność przewiduje wspólny udział dziecka i rodzica. Idą razem na spacer, ćwiczą, trzymając się za ręce, mają okazję porozmawiać, pobyć razem, a często zobaczyć jakiego fajnego mają rodzica, jakie fajne mają dziecko. Dziś żyjemy w jakimś pędzie, który negatywnie wpływa na nasze relacje z najbliższymi. Marzy mi się, żeby odwrócić ten trend.

Kto częściej dzwoni? Dzieci czy rodzice?

Często słyszę w czasie wizyt, że rodzic chciał zadzwonić, ale dziecko mówiło "Mamo, nie dzwoń. Jak wiem, co pan Leszek mówił". Zwykle mali podopieczni doskonale pamiętają te zalecenia, choć zdarza się, że i oni dzwonią.

Kiedyś jeden z chłopców zadzwonił, że mamy nie ma w domu, a jest pora jego posiłku i nie wie, co może zjeść. Akurat jechaliśmy z żoną autem, poprosiliśmy o zdjęcie zawartości lodówki i prowadziliśmy przez telefon kurs gotowania jajek dla 8-latka. Oni muszą wiedzieć, że zawsze odbiorę, jak nie ja, to Ilona. Nigdy nie zostają bez pomocy, nawet po zakończonej współpracy.

Dzieci, którym pomogliśmy, jest już na pewno ponad tysiąc i co dzień przychodzą kolejne. Dawni podopieczni przysyłają zdjęcia medali, samodzielnie przygotowanych posiłków. Daję im całe serce i oni oddają mi to z nawiązką. Wierzę w karmę. Wierzę, że to, co dajemy, wraca do nas z nawiązką.