Dziś nie zmusza się dzieci do pracy przy żniwach. Polska wieś ma nowe oblicze

Marta Lewandowska
Lato w pełni, właśnie zaczynają się żniwa. Wychowałam się na wsi, moi rodzice nie mieli gospodarstwa, ale rodzice wielu moich kolegów już tak. Po kilku latach przerwy znów mieszkam na wsi, wokół mnie pola, wielu kolegów moich dzieci ma rodziców rolników. Ich dzieciństwo wygląda jednak inaczej, niż dzieciaków z mojego pokolenia.
Mają obowiązki, ale już nie takie, jak ich rodzice w dzieciństwie. Współczesne dorastanie na mazowieckiej wsi. Fot. Unsplash

Każda wieś jest inna

Moja wieś leży w sercu Mazowsza, w pobliskim mieście są zakłady produkcyjne. Wielu właścicieli pobliskich gospodarstw pracuje tam na etacie. Pole obrabiają po godzinach. Jednak próżno szukać na traktorach i kombajnach dzieci, czasem jakiś nastolatek pomaga tacie. Nieco dalej, choć także na Mazowszu, w moich rodzinnych stronach kilku moich kolegów zostało "na gospodarce" z wyboru. Sami będąc dziećmi, pomagali rodzicom.


To była ciężka praca, już w szkole podstawowej oporządzali krowy, pomagali przy żniwach i sianokosach. Ich dzieci mają swoje obowiązki, jednak różnią się one od pracy, którą z dzieciństwa pamiętają ich rodzice. Tutaj, na wyspecjalizowanych gospodarstwach, większość pracy wykonuje się za pomocą maszyn, do nich dzieci się nie dopuszcza.

- Mamy kilka kur, dwa psy, poza krowami mlecznymi, tak na własny użytek, dzieciaki je karmią, sprzątają po nich. Muszą mieć obowiązki, jak wszyscy, ale nic ciężkiego. To jednak dzieci - mówi Łukasz, mój kolega z czasów szkoły średniej. Łukasz zawsze wiedział, że zostanie w domu rodzinnym, jego rodzice dawno temu podpisali duży kontrakt z fabryką jogurtów. Dziś to on jest jednym z największych dostawców mleka dla niej. Rodzice są na emeryturze.

Moje dzieci nie muszą wiele robić

W tej rodzinie od zawsze kładło się nacisk na wykształcenie, obydwoje rodzice Łukasza skończyli studia rolnicze, skończył je też Łukasz, jego siostra ekonomię, a brat jest inżynierem maszyn rolniczych. - Dzieciaki mają się przede wszystkim uczyć, jeśli pokochają wieś, to zostaną, jeśli nie, nikt ich nie zatrzyma na siłę - mówi.

Krowami zajmuje się Łukasz i dwóch na stałe zatrudnionych pracowników, dzieci Łukasza mają 15 i 12 lat, niezależnie od tego czy są wakacje, czy nie, ich obowiązkiem jest nakarmienie kur, wybranie jajek z kurnika i opieka nad psami. - Kur jest kilka, na własne potrzeby, psy mieszkają głównie w domu, nie mogą kręcić się po podwórku, żeby nie wpadły pod traktor, dzieciaki ich pilnują - mówi.

Latem starszy syn chętnie pomaga przy zbiorach, przy zbieraniu siana, kukurydzy na kiszonki dla krów. Zimą pomaga przy karmieniu zwierząt. - Ciągnie go do krów, jak znika z oczu, to wiadomo, że jest w oborze, musi sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak powinno, ale robi to, bo chce, jak ja kiedyś. Na początku lipca chłopcy byli na obozie żeglarskim, w sierpniu razem lecimy do Grecji. Są wakacje, każdemu należy się odpoczynek - mówi.

Jednocześnie zaznacza, że zdaje sobie sprawę, iż ma sporo szczęścia, stały dochód gwarantuje spokojne spłacanie zobowiązań i zatrudnianie pomocników, którzy pod nieobecność Łukasza zajmą się zwierzętami. Starszy z chłopców dwa razy w tygodniu jeździ na treningi crossowe, młodszy gra w piłkę, popołudnia spędzają ze znajomymi.

- Zwykle siedzą u nas, zrobiliśmy salę gier w jednym z budynków gospodarczych. Mają konsolę, telewizor, darta, we wsi nie ma dokąd pójść, więc spotykają się tutaj - tłumaczy. Dzieci muszą być dziećmi i nawet na wsi muszą latem mieć czas na zabawę.

Jak jest sezon, to się zarobi

Stefan i Marta uprawiają truskawki, fasolkę szparagową i ogórki, w tej chwili nie mają czasu na nic, ciągłe zbiory i wyprawy na giełdę dają się we znaki.
- Dla nas wakacje nie istnieją, ale dla dzieci tak - mówi Marta, którą znam od kilku lat, ich synowie są już dorośli, Sebastian ma 23 lata, studiuje informatykę, Kuba właśnie zdał maturę i dostał się na anglistykę.

- Kiedy byli młodsi, latem opiekowali się nimi dziadkowie, mieszkają niedaleko, ale już w gimnazjum pomagali przy zbiorach, pracowali równo z nami, a my płaciliśmy im tak, jak pracownikom, kiedy chcieli zarobić na komputer, czy buty droższe, niż te, które sami byśmy im kupili, pracowali. Ale nigdy ich nie zmuszaliśmy - mówi Stefan.

On sam wychował się na gospodarstwie, przyznaje, że nie było łatwo, już jako 12-latek zwoził traktorem siano z łąki, nigdy nie był na obozie czy na wczasach. - Nie mam żalu do rodziców, takie były czasy, wszyscy pracowali, nie zastanawiałem się, czy można inaczej. Ale dziś wiem, że to była za ciężka praca dla dziecka, dlatego, póki chłopcy sami nie chcieli, mieli takie same obowiązki, jak koledzy z miasta - mówi.

Dziś synowie pary są dorośli, latem kiedy ich znajomi zatrudniają się sezonowo, jako kelnerzy, oni jeżdżą do Bronisz z warzywami. - Kiedy jadę na giełdę, wracam dopiero, jak wszystko sprzedam, czasem nie ma mnie dwa dni w domu, oglądam filmy na komórce, czytam książki. Rodzice zrobili wszystko, co mogli, żeby dać nam spokojne dzieciństwo, studiuję dziennie, więc tylko latem mogę im realnie pomóc - mówi Sebastian.

Nim syn zaczął jeździć samochodem, na giełdę jeździła Marta. - Stefan nadzoruje pracowników, wiadomo, że do zbiorów przychodzą różni ludzie, trafią się i niezbyt uczciwi, a że w sezonie mieszkają na terenie gospodarstwa, to trzeba tu ciągle być, a do niego mają większy respekt - mówi kobieta.

Kiedy chłopcy byli młodsi, jeździli na wakacje zimą, kiedy nie było pracy na roli. Teraz rodzice jeżdżą sami, chłopaki wolą podróżować ze znajomymi. W tym roku obydwaj wyjadą we wrześniu - Kiedy moi koledzy liczą napiwki, ja wiem, że u rodziców zarobiłem uczciwie na połowę wymarzonego motocykla, ale tata dołoży resztę, bo sam jest pasjonatem - mówi Kuba.

Chłopak wspomina, że za dzień zbioru truskawek zarobił kiedyś na rower. - Rodzice nagradzają pracowitość, bo mogą. Ten rok będzie trudniejszy, bo zimny maj wpłynął na zbiory, w tu, jak latem się nie zarobi, to zima jest trudna. Więc na studiach planuję wieczorami pracować - mówi. To on chce zostać na gospodarstwie.

Nie ma przymusu

W moim najbliższym otoczeniu, dzieci, które wychowują się na gospodarstwach rolnych, często pomagają rodzicom, bo podzielają ich pasje, bo w pewnych czynnościach mogą ich odciążyć, a wtedy rodzice będą mieć więcej czasu dla nich. Obowiązki mają na miarę możliwości, odkurzyć w domu, wynieść śmieci. Na polach wokół mojego domu na szczęście nie widać dzieci kopiących ziemniaki, czy przerzucających bele siana.

Wiele z nich zostanie tutaj i przejmie gospodarstwa od rodziców. Niektóre już bardzo nowoczesne, inne wymagające pomysłu i inwestycji. Ale tak, jak Stefan kiedyś, wprowadzą je na wyższy poziom, bo jeśli życie rolnika będzie ich świadomym wyborem, a nie przymusem, zapragną rozwijać te przedsiębiorstwa.