Na "niewidzialne dzieci" rząd nie chce patrzeć. Rok bez obiadu to dopiero początek

Marta Lewandowska
Minął rok. Siedzimy w domu, wszyscy, którzy mogą, dzieci uczą się przez większość tego czasu zdalnie. Pamiętam, jak pod koniec września, kiedy klasy 4-8 szkoły podstawowej i wszystkie starsze dzieciaki, po raz kolejny zostały zmuszone do uczenia się w domu. Tyle jęków, narzekań lało się ze wszystkich stron. Nikt tego nie chciał. A teraz do uczniów dołączają przedszkolaki.
Dzieci pozbawione szkoły i przedszkola są "niewidzialne" dla rządu, a wiele z nich nie jadło od miesięcy ciepłego obiadu. pixabay.com

Ale dajemy radę

W większości przypadków, poza potrzebą przeorganizowania naszego życia na nowo, niewiele się zmieniło. Kochamy nasze dzieci, troszczymy się o nie, gotujemy obiady — nawet jeśli dzieci jedzą w szkole, bo może nie będzie im smakowało. W domu czekała ciepła zupa, wsparcie w rozwiązywaniu problemów, miłość, akceptacja.


Teraz ten dom stał się szkołą, stołówką, placem zabaw. Ale poza tym, że słyszymy z drugiego pokoju dźwięki z lekcji, staramy się żyć normalnie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Są dzieci, dla których szkoła to coś więcej niż miejsce nauki czy spotkań z rówieśnikami. Dla nich szkoła to ciepły posiłek i chwila spokoju.

W domu bywa różnie

Dla wielu dzieci ten szkolny obiad, w którym wielu rówieśników grzebie niechętnie widelcem, jest jedynym ciepłym posiłkiem w ciągu dnia, dla niektórych w ogóle jedynym. Według różnych źródeł w Polsce przed pandemią z darmowych posiłków w szkole korzysta od 600 tysięcy do półtora miliona dzieci. Jeśli doliczymy do tego przedszkolaki, które korzystają z darmowej opieki i wyżywienia, ta liczba zbliża się do dwóch milionów.

Wiele gmin starało się rozwiązać ten problem już w zeszłym roku. Samorządy wypłacały zasiłki, dawały bony, rzadziej produkty spożywcze. Jednak jak przyznają nauczyciele, są takie rodziny, z którymi całymi miesiącami nie było kontaktu. Dzieci nie pojawiają się na lekcjach zdalnych, nie odpowiadają na wiadomości, a rodzice ignorują telefon. Z dziećmi, które od 27 marca nie pójdą do przedszkoli, nie będzie żadnego kontaktu, bo przedszkole nie ma zajęć online.

Znam historię, gdzie nauczyciel wybrał się pod adres zapisany w dzienniku, żeby sprawdzić, co się dzieje z uczniem. Rodzice, którym przerwał biesiadę, zarzucili mu bezpodstawne wtargnięcie na posesję i zagrozili wezwaniem policji. Inny został poszczuty psami, ktoś nie został wpuszczony, mimo ewidentnych odgłosów życia w domu. Czy te dzieci dostaną obiad? Czy w domu jest ciepło? Pracownicy socjalni uwijają się jak w ukropie, ale najczęściej ich możliwości pomocy ograniczają się do zatwierdzenia wniosku o zasiłek.

A wiele rodzin jest niezaradnych, niewydolnych. Pieniądze nic tu nie zmienią, bo one same nie zatroszczą się o dziecko.

Ofiary systemu zamknięte i głodne

Są dzieci, i to wcale niemała grupa, które są głodne, nie mają kontaktu z kolegami, z nauczycielem. Nie mają tych kilku godzin spokoju. Często lekcje w szkole były dla nich jedynym momentem normalności, bo dziś ich rzeczywistość wygląda gorzej.
W ich świecie w domu jest zimno, śmierdzi dymem papierosowym i alkoholem. Przy odrobinie szczęścia znajdzie się tam chleb. Przecież czasem przez kilka dni nie ma nawet zupy. Krzyk i poczucie, że nie są nikomu potrzebne, że są ciężarem. Świadomość, że koledzy uczą się, dostają uwagę rodziców, też nie pomaga.

- Chciałam zabierać tego chłopca do siebie, żeby uczył się z moją córką, zjadłby z nami obiad i odwiozłabym go — opowiadała mi znajoma. Miała nadzieję, że da dziecku namiastkę normalności. W klasie jej córki jest dziecko, które zniknęło z systemu, kiedy szkoła przeszła na zdalne nauczanie. Placówka wypożycza sprzęt każdej rodzinie, która zgłosi taką potrzebę. Tu nikt się nie zgłosił.

Rodzice chłopca nie wyrazili zgody, żeby ich syn jeździł do koleżanki. Te dzieci są prawdziwymi ofiarami systemu, głodnymi, zostawionymi w czterech ścianach, często ze swoimi oprawcami, odcięte od edukacji, pozbawione szansy na normalność już na starcie.

To straszne, ale tych dzieci wokół jest wiele. Rząd niby zapewnił środki, ale w wielu miejscach nie prowadzi się weryfikacji tego, jak są one rozdysponowane. Bo pieniądze, zamiast na jedzenie wydawane są na alkohol, produkty spożywcze sprzedawane, jak te wypożyczone komputery.

Wystarczyło by dla nich otworzyć szkołę, zorganizować zdalne lekcje w świetlicy czy sali informatycznej. Podać obiad.