Nie chcę się bawić w nauczycielkę mojego dziecka! Mam dość wykonywania pracy innych

Marta Lewandowska
Szkolna rzeczywistość w czasie zdalnego nauczania niezmiennie zaskakuje rodziców. Ale jak się okazuje nauczycieli również. Większość z nich nie została odpowiednie przeszkolona, jak radzić sobie z prowadzeniem lekcji online. Z racji tego, że pracuję z domu, często przysłuchuję się mimowolnie lekcjom moich dzieci. Muszę przyznać, że słabym punktem jest dla mnie sprawdzanie prac domowych.
Zdalne lekcje przerastają nie tylko dzieci, ale też nauczycieli. pixabay.com

Skąd wiadomo, co jest zadane

Ilość miejsc, które powinniśmy codziennie sprawdzić, żeby odnaleźć aktualne zadania domowe, mnie przerasta. Po całym dniu spędzonym przed komputerem powinnam z każdym z moich dzieci sprawdzić zadania w Teams, na mobiDzienniku, dysku szkolnym i pewnie gdzieś jeszcze, ale nie wiem, pogubiłam się.


Wiem, że są dzieci, które są skrupulatne i notują każde słowo nauczyciela na lekcjach, jedno takie nawet mam, ale drugie... Co tu dużo mówić, zdarza się chłopakowi nie zapamiętać wszystkiego, co ma zadane. Ale ponieważ z edukacją radzi sobie całkiem nieźle, to bywa, że czyta wypracowanie... z pustego zeszytu.

Pokaż rysunek do kamerki

Pierwszy raz usłyszeliśmy, jak na lekcji angielskiego u młodszego syna nauczycielka poprosiła go o pokazanie zadania domowego do kamerki. "Tak, bardzo dobrze, przekręć stronę. Masz literówkę w trzecim ćwiczeniu, popraw ją, poza tym wszystko dobrze, piątka." Popatrzyliśmy na siebie z mężem. Jakież to genialne!

Nasz pierwszak bardzo często jest proszony o pokazanie pracy domowej do kamerki, nauczyciele szybko sprawdzają postępy dzieci, oceniają na bieżąco. Niestety nie wszyscy tak robią. W czasie cotygodniowego przeglądu zeszytów starszego syna co chwila znajduję zostawione wolne strony. Okazuje się, że pierworodny miał coś odrobić, ale zapomniał.

Czytają z pustych zeszytów

Okazuje się, że wiele z tych niedopisanych prac domowych zostało już ocenionych, wiele z nich nawet bardzo dobrze. Moje dziecko ma lekkość wypowiedzi, pisać nie znosi. W efekcie, jak zapomina o napisaniu jakieś pracy, słucha, jak koledzy czytają swoje. Często w ten sposób dowiaduje się, co miał zadane. I zamiast czytać, opowiada.

Nie jest w tym odosobniony. Znam sporo dzieciaków, które tak funkcjonują. Piszą tylko to, co muszą wysłać w formie zdjęcia. Reszta... Nie jest weryfikowana, więc nie widzą w tym sensu.

Praca dla rodziców

Nie raz zdarzyło mi się usłyszeć, że rodzice powinni sprawdzać prace domowe dzieci. My tego nie robimy. Nie dlatego, że jesteśmy leniwi, ale dlatego, że żadne z nas nie jest nauczycielem. Oczywiście jestem w stanie sprawdzić i poprawić synom pracę z polskiego, tylko czyja wtedy będzie ta ocena? Sprawdzanie codziennie, czy odrobił lekcje, kiedy mówi, że to zrobił, też nie wydaje mi się być dobrą drogą.

Bo chcemy, żeby dzieci nam ufały i żeby wiedziały, że my im ufamy. Pytam więc, czy sprawdził we wszystkich możliwych miejscach, co jest zadane, czy odrobił, ale jeśli mówi, że tak, to jakie mam podstawy sprawdzać?

Zresztą każde z nas cały dzień zajmuje się realizacją swoich zadań, kiedy późnym popołudniem wstajemy od biurka, chcemy spędzić z dziećmi czas, a nie bawić się w ich nauczycieli. Zwłaszcza że nigdy nauczycielką być nie chciałam.

Rozumiem przeładowanie

Nauczyciele przyznają często, że bariera monitora jest dla nich trudna do pokonania. Nie wiedzą, jak efektywnie prowadzić i sprawdzać lekcje, kiedy czasu jest mniej, a dzieciaki są w coraz gorszej formie.

Trudno, żeby każdego dnia prosili o przesłanie wszystkiego i sprawdzali wszystko. Jednak jeśli w szkole są w stanie losowo poprosić dziecko o pokazanie zadania domowego, to czemu nie proszą o pokazanie do kamerki zeszytu na lekcji online?

Uczciwość i dobre nawyki

Chodzi o wytworzenie w dzieciach nawyku, do tego, żeby jednak lekcje pisały, bo przecież pewnego dnia wrócą do szkoły. Wtedy raczej nikt nas, rodziców nie będzie prosił o sprawdzanie prac domowych. Uważam, że to kuriozalna sytuacja, z której jesteśmy o krok, od pisania za dzieci sprawdzianów, co niektórzy rodzice już uprawiają. Pół biedy jak dostaną dobrą ocenę.

Znam i takich, co dostali tróję z matmy w piątej klasie, choć mają dwa fakultety. Trochę wstyd, już pomijając kwestię, że uczą dzieci oszukiwania, jak na tych konkursach plastycznych, gdzie prace przedszkolaków przypominają dzieła największych artystów w historii.

Albo na lekcji wychowania fizycznego online. Dzieci miały skoczyć na dwóch nogach do przodu i napisać nauczycielowi ile stóp mierzył skok. Okazało się, że większość dzieci skoczyła 17-20 stóp, ale byli i tacy, którym wyszło 50...

Weryfikacja osiągnięć naszych dzieci, którą muszą przeprowadzać doświadczeni pedagodzy, powinna opierać się na samodzielności dzieci, ale też na rzetelnej ocenie nauczyciela, bo nagradzając za ewidentne oszustwa, jak czytanie z pustego zeszytu, gdzie wystarczyłoby poprosić o pokazanie kartki do kamerki, czy zaliczanie tych kangurzych skoków na wysoką ocenę raczej nie przyniesie nic dobrego.