Widzieliście ten plakat? Oto ile on nas kosztuje i wcale nie chodzi o kasę

Magdalena Konczal
Wciąż trwa dyskusja, dotycząca billboardów umieszczonych w polskich miastach. Jeden z nich – ten z napisem „Kochajcie się mamo i tato” wzbudził spore kontrowersje i wcale mnie to nie dziwi. Wciąż zastanawiam się, jaki miał być jego przekaz i co nadawca chciał nim osiągnąć.
Billboard "Kochajcie się mamo i tato" zrzut ekranu/ Facebook
Obliczono, że na rozwieszenie wspomnianych plakatów i billboardów przeznaczono sporą sumę. Można by za nią dożywić 4655 dzieci, kupić 4702 specjalistyczne łóżka potrzebne do rehabilitacji i 1868 wózków dla dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym. Ale zostawmy liczby i zastanówmy się nad treścią i przekazem.
Podejdźmy do tego analitycznie, trochę jak uczeń, który w szkole omawia konkretny utwór i musi zastanowić się nad przekazem i znaczeniem, by przejść do pisemnej analizy.


Co autor miał na myśli?


Jasne jest, że słowa "Kochajcie się mamo i tato" miały imitować zdanie wypowiadane przez dziecko do rodziców doświadczających trudności w małżeństwie lub myślących o rozwodzie. Do takiego wniosku możemy dojść, dodając kontekst. W końcu billboard ten jest podpisany i promowany przez "Wspólnotę Trudnych Małżeństw Sychar". Można więc przypuszczać, że sam cel, jaki przyświecał twórcom plakatowej i billboradowej akcji był szczytny. Chcieli zachęcić małżeństwa do tego, by przed podjęciem decyzji o rozwodzie, zastanowili się, co czuje dziecko. Czy im się udało? Wątpię.

Rozwieszanie plakatów, które dotykają tak osobistej i trudnej sprawy, jest naprawdę krzywdzące. Przeczytanie słów "Kochajcie się mamo i tato", stojąc na przystanku autobusowym, wcale nie rozwiązuje problemów małżeńskich tej jednej, konkretnej kobiety, która dziś rano kolejny raz kłóciła się z mężem.

Jeden plakat nie rozwiąże dramatu tysięcy ludzi. Powiem więcej, może porządnie zaszkodzić. I to nie tylko parom, borykającym się z trudnościami małżeńskimi, ale także dzieciom.

"Kochajcie się mamo i tato" – odbiór plakatu


O tym, co konkretni dziennikarze, influencerzy czy osoby publiczne uważają na temat wspomnianych billboardów, mieliśmy szansę przeczytać już naprawdę wiele. Właśnie dlatego chciałabym, żebyśmy teraz wyobrazili sobie zwykłą mamę, statystycznego tatę i wreszcie – dziecko, które doświadcza rozwodu rodziców.

To mogła być kobieta, która z kubkiem kawy biegnie na autobus. Myśli o tym, co dzisiaj działo się w pracy. Kątem oka dostrzega jednak billboard "Kochajcie się mamo i tato" i wówczas wraca do niej trudna rzeczywistość.

Awantury z mężem to dla niej codzienność. Serce ściska jej się, gdy przypomina sobie płaczącego w pokoju syna. Znów przychodzą wyrzuty sumienia. Myśli sobie, że to wszystko przez nią, że przecież mieli się kochać i nie wyszło. A teraz ona rozwodem zniszczy synowi dzieciństwo.

Do tego samego autobusu wsiada mężczyzna. 520, jadący w stronę Marysina już rusza, kiedy przez okno da się jeszcze zauważyć pozostający w tyle billboard. Wracają trudne myśli. Była już terapia, niekończące się rozmowy i wciąż to samo. "Kochajcie się mamo i tato" – powtarza gorzko w myślach, przypominając sobie z żalem o dwójce dzieci. Ale te słowa nic nie zmieniają.

Przechodzący tamtędy 12-letni chłopiec zauważa jeszcze odjeżdżający autobus o numerze 520. Chwilę później patrzy na billboard. Marzy o tym, by mama i tata się kochali, ale tak nie jest. Nieustające kłótnie, awantury, a niedawno złożony pozew o rozwód. "Kochajcie się mamo i tato" – te słowa łamią mu serce.

Ten billboard niczego nie zmienia. Nie zmniejsza tragedii. Nie pomaga ludziom, podejmującym decyzję o rozwodzie. Pokazuje jedynie, że ci, którzy go zamieścili, widzą rzeczywistość w czarno-białych barwach.